Strony

piątek, 23 marca 2018

ROSS THE BOSS - By blood sworn (2018)

Długo swoim fanom kazał czekać Ross the Boss. 8 lat czekania na trzecie wydawnictwo zatytułowane "By blood sworn" to długi czas i wielu oczekiwało wielkiego dzieła i czegoś na miarę twórczości Manowar. Ostatnie dwa dzieła pod szyldem Ross the Boss to udany miks heavy/power metalu. Było szybko, melodyjnie i przebojowo. Nowy album został nagrany z nowym składem, ale styl nie uległ zmianie. Mamy w zespole basistę Mike'a Leponda, który wniósł sporo mocy i epickości w tym aspekcie. Jest też perkusista z innej kapeli Rossa, czyli death Delaer. Największą nie wiadomą był wokalista Marc lopes. Potrafi śpiewać wysoko, ale też i wkłada w to sporo charyzmy, co daje w efekcie jeden z mocniejszych punktów nowej odsłony Ross the boss. Sam Ross jakby wrócił do swoich korzeni i można poczuć się jak za czasów "Battle hymn" czy "Hail to england". To akurat spora zaleta. Nawet brzmienie jest jakby nastrojone na miarę lat 70/80. "By blood sworn" to album na pewno true heavy metalowo, ale kuleje tutaj nieco element przebojowości. Marszowy otwieracz "By blood sworn" przypomina kultowy "Battle Hymn" i to potwierdza w jak dobrej formie jest Ross. Zadziorny i przebojowy "Among the Bones" to kawałek, który też zabiera nas do czasów Rossa w Manowar. Nie brakuje na nowym krążku też szybszych kompozycji co potwierdza agresywny "This is vengeance". Nieco urozmaicenia dodaje hard rockowy "Devil's Day" czy ballada "Faith of the fallen". Stonowany "Lilith" imponuje rożnymi motywami i złożonymi solówkami. Jest to najdłuższa kompozycja na płycie, którą zaliczyć należy do tych najlepszych na płycie. Końcówka płyty jest równie ciekawa, bo pojawia się tutaj zadziorny "Mother of Horrors" czy energiczny "Fistful of hate". Ross the boss powrócił i to dobry powrót. Niedosyt jednak pozostał, bo płyta tylko dobra i nie robi większego wrażenia. Lepiej poczekać na nowe dzieło Death Dealer, bo tam Ross spełnia się w 100 %.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz