Rocka Rollas to jeden z najlepszych szwedzkich zespołów heavy metalowych ostatnich lat i szkoda tylko, że działał przez 9 lat. Początkowo był to projekt Ceda Forsberga, który jest multi instrumentalistą i prawdziwym muzycznym geniuszem. To on odpowiadał za komponowanie i za nagrywanie poszczególnych partii. Z czasem Rocka Rollas urósł do roli prawdziwego zespołu i z każdym albumem byli co raz to lepsi. Dyskografię w 2015 r zakończył album "Pagan Ritual", który był majstersztykiem w gatunku heavy/speed/power metalu. Ceda rozwinął się jako wokalista i gitarzysta. Pomimo wielu projektów jak Mortyr, Lector, czy Blazo stone udało mu się rozwinąć pod każdym względem Rocka Rollas. Przez długi czas to właśnie Rocka Rollas był głównym projektem Ceda, ale z czasem jednak zaczął się skupiać na innych projektach. W 2016 r dołączył z Emilem do The Storyteller, czyli do wysokiej klasy kapeli. To był czas w którym Ced ogłosił, że to koniec Rocka Rollas. To był szok dla wszystkich fanów, zwłaszcza że była przygotowywana płyta o podniosłym tytule "Celtic Kings". Był znany utwór "Riding Wild", który przypominał najlepsze lata Running Wild. W tamtym czasie również była znana okładka nadchodzącego dzieła Rocka Rollas, jednak koniec zespołu wszystko pokrzyżował. Dopiero w roku 2017 wrócił temat płyty "Celtic Kings" i choć Rocka Rollas to zamknięty rozdział, to udało się zebrać siły i zespół by wybrać się w tą pożegnalną podróż i wydać album, który jest w stanie namieszać na rynku muzycznym.
"Road of Destruction" i "Pagan Ritual" to płyty dopracowane i w zasadzie perfekcyjne. Mają w sobie sporo energii, mocnych riffów i chwytliwych przebojów. To encyklopedyczny przykład jak grać na wysokim poziomie heavy/speed/power metal. Ced pokazał nie raz, że jest geniuszem i perfekcjonistą pod każdym względem. Pracę nad "Celtic Kings" trwały sporo, zwłaszcza jeśli chodzi o aspekt brzmienia. Długo Ced pracował, by dojść do zadowalającego efektu. Ciężka praca opłaciła się, bo w efekcie dostajemy prawdziwe dzieło, które śmiało można wpisać do historii heavy/speed/power metalu. To jest płyta, która można wstawić obok wielkich dzieł, to płyta która potrafi szokować i zapaść w pamięci. Przede wszystkim to album pełen ciekawych motywów gitarowych, epickich refrenów, dużej liczby przebojów, a także album które ukazuje piękno tego gatunku. Jeśli "Celtic Kings" ma być zwieńczeniem Rocka Rollas i zarazem albumem pożegnalnym, to lepiej nie można było tego zrobić.
Niby jest wszystko co na ostatnim albumie, ale słychać że album jest o kilka klas wyżej. Więcej dynamiki, więcej tutaj pazura, a zarazem epickiego charakteru. Killer goni killer i nie znajdziemy tutaj słabych punktów. Na sam start mamy energiczny "The price o Vengeance" i tutaj można poczuć moc speed/power metalu. Mocny riff, niezwykła przebojowość od razu dają się we znaki. Ced imponuje na pewno od samego początku znakomitą formą wokalną. Te wysokie rejestry są po prostu wyborne. Krótki i treściwy "From Blackened Skies" można śmiało wpakować do świata Blazon Stone. Słychać gdzieś te echa Running Wild. Utwór bardzo szybki, dynamiczny i zarazem agresywny. Dawno nie słyszałem takiej petardy."To the Gallows" to kawałek, który wyróżnia się rytmicznym i pomysłowym riffem. Niezwykle ciekawe wypada też sfera zwrotek, gdzie Ceda ma spore pole do popisu, jeśli chodzi o wokal. Podniosłe chórki idealnie się tutaj sprawdzają. Kolejnym hitem na płycie jest urozmaicony "The last day of light", gdzie słychać echa starego Helloween, Running wild, a nawet Gamma ray.Mimo skojarzeń Ced trzyma się swojego stylu i nie kopiuje bezczelnie innych. "Fallen Gods" to jeden z najmocniejszych kawałków na płycie i utwór ma w sobie echa starego Gamma Ray. Agresywny riff idealnie współgra z epickim refrenem. Ced upiększył utwór licznymi melodiami, przez co kawałek w żaden sposób nie nudzi, wręcz cały czas dostarcza sporo emocji.Jeśli chodzi o agresję i szybkość to w czołówce mieści się na pewno zadziorny "To the mountains of dead", który znów zaskakuje niezwykle ostry riffem i agresywnym wydźwiękiem. Nie ma czasu na odpoczynek, bo cały czas Ced dostarcza nam energiczne killery, które zwalają z nóg. Płytę promowały w zasadzie dwa kawałki, a mianowicie rozpędzony i niezwykle przebojowy "Knights of Valor" oraz przesiąknięty Running Wild petarda "Riding Wild". Ten ostatni kawałek nabrał nowego charakteru, więc nieco się różni od pierwotnej wersji. Na koniec mamy to na co wszyscy czekali, czyli kolos autorstwa Ceda. Tytułowy "Celtic Kings" to 13 minutowy kawałek, który śmiało można postawić obok najlepszych kolosów w dziejach heavy metalu. Słychać inspirację "Halloween"Helloween, "Rime of Ancient Mariner" Iron Maiden czy "Treasure Island" Running Wild. Kompozycja jest epicka, urozmaicona i bardzo dojrzała. Tutaj jest sporo ciekawych przejść, chwytliwych melodii i godnych uwagi popisów gitarowych. Ced dla lepszego efektu zaprosił kilku wokalistów, którzy upiększają ten kawałek. Jest Erik z Blazon Stone, Lg Person z The Storyteller,Marcus z Starblind,Kimmo z Spellwitch,Joe liszt z Hellhound,Philip Forsell z Antham, czy Mikey Steel z Stormburner. Jednym słowem cała rodzina Stormspell w jednym kawałku. Ced wygrywa tutaj naprawdę imponujące solówki i jak dla mnie jest to najlepszy utwór jaki Ced stworzył. Czysta magia i kwintesencja jego stylu. Świetne podsumowanie świetnej płyty i idealne zakończenie dla kapeli, która już nie istnieje.
"Celtic Kings" to płyta, która jest najlepszym dziełem Ceda pod szyldem Rocka Rollas i bez wątpienia jeden z najlepszych dzieł jakie stworzył. To płyta epicka, dynamiczna i bardzo przebojowa. Takiej płyty nie powstydziłby się Running Wild czy Iron Maiden. Klasa sama w sobie i przykład, że można w dzisiejszych czasach nagrać płytę genialną pod każdym względem. Szkoda tylko, że wraz z "Celtic Kings" kończy się historia Rocka Rollas. Dobre jest to, że Ced nie kończy z muzyką, bowiem jest Blazon Stone, The Storyteller czy Runelord, który w tym roku wydał świetny debiut. Śmiało można postawić ten album obok tegorocznego Judas Priest czy Axel Rudi Pella. Jednym słowem poważny kandydat do płyty roku.
Ocena: 10/10
Strony
▼
poniedziałek, 30 kwietnia 2018
niedziela, 15 kwietnia 2018
KALMAH - Palo (2018)
To już 20 lat istnienia fińskiego Kalmah i z tej okazji band wydał swój 8 album zatytułowany "Palo". Okładka mroczna, wręcz black/death metalowa, przez co można być zmieszanym co do zawartości i tego w jakim kierunku podążył zespół. Jak się okazuje band nie zmienił swojego stylu, a wręcz go ulepszył, wprowadził więcej melodii, patentów charakterystycznych nie tylko dla melodyjnego death metalu, ale też dla heavy/power metalu. Na płycie jest pełno ciekawych, złożonych melodii, co przedkłada się na łatwy odbiór albumu, a także na jego przebojowość. 5 lat przerwy od wydania "seventh symphony" i można odnieść wrażenie, że Kalmah lepiej się przygotował do wydania nowego krążka. Brzmienie jest idealnie wyważone, instrumenty brzmią ostro, ale i klimatycznie. Mroczny klimat udziela się od początku płyty i jest jego atutem. Kalmah zresztą z tego słynie, tak więc nie ma jakiejś rewolucji. Sama zawartość mocno mi przypomina czasy "For the revolution", który jest dla mnie jednym z najlepszych krążków tej formacji. To sprawia, że "Palo" to kolejna perełka w ich dyskografii. Przede wszystkim na płycie jest pełno atrakcyjnych melodii, ostrych riffów i chwytliwych przebojów. Płytę promował "Blood Ren Cold", który imponuje energią i melodyjnością. Pekka i Antii Kokko dają czadu w kategorii gitarowej i ich partie są zgrane i pełne ciekawych motywów. Nie ma powodów do nudy. W "The evil kin" mamy bardziej marszowe tempo i nutkę power metalu, co przedkłada się melodyjność i przebojowość. Zespół wykorzystuje klawisze i potęgują one klimat świetnego "The world of rage", który zaskakuje dynamiką i agresją. Bez wątpienia jeden z najlepszych kawałków na płycie. "Palo" jest przepełniony petardami i jedną z nich jest "Into the black marsh" , w których są patenty death/black metalowe. Bardziej komercyjny jest "Take me away" w którym nie brakuje elementów rocka. Nie oznacza to, że kawałek jest słaby, a wręcz przeciwnie. Energiczny "Paystreek" brzmi jak zaginiony utwór z "For the revolution". Na każdym kroku trafiamy na proste, chwytliwe melodie, przez co album jest niezwykle przebojowy. "Waiting in the wings" czy pomysłowy "through the shallow tears". Całość zamyka stonowany i mroczny "The stalker", który idealnie podsumowuje ten album. Płyta perfekcyjna i wypełniona hitami, co czyni ją jedną z najlepszych w tym roku. Obok "For the revolution" to najlepsze dzieło Kalmah. Panowie są w znakomitej formie, oby tylko następny album ukazał się wcześniej.
Ocena:10/10
sobota, 7 kwietnia 2018
EDGEFLAME - Beyond the pale carcass (2018)
"Beyond the pale carcass" to trzecie dzieło Edgeflame. 2 lata przyszło czekać fanom tej kapeli na nowy krążek, ale w sumie warto było. Jest to solidne wydawnictwo, które fan thrash metalu czy mocniejszego heavy metalu powinien posłuchać. Turecki band, który działa od 2010r nie tworzy niczego nowego, ani też niczym nie zaskakuje, chyba że szczerością i zgraniem. Nowy album to potwierdzenie tego co wcześniej band grał. Motorem napędowym zespołu jest bez wątpienia Tolga sert z inicjatywy, którego powstał zespół. Pełni on rolę wokalisty jak i gitarzysty. Z obu obowiązków wywołuje się naprawdę dobrze. Wokal ma zadziorny, może nieco nie okiełznany, a jeśli chodzi o partie gitarowe to są mocne, ostre, ale jakieś takie nieco bez elementu zaskoczenia. Album w sumie też można zaliczyć do solidnych, nieco rzemieślniczych, no i na pewno bez większego polotu. Znajdziemy dobre kompozycje, chwytliwe melodie, ale wszystko nieco się rozmywa i na koniec odsłuchu nie wiele zostaje w głowie. "Wrathbringer" to taki mocny, agresywny thrash metal jakich pełno dzisiaj na rynku. Jest dobrze, ale na kolana nie zostałem rzucony. Ciekawiej wypada bardziej techniczny "Awaken for reign" czy bardziej złożony "Deceived the gods". Gorzej prezentuje się tytułowy "Beyond the pale carcass", który jest toporny i nic ponadto. Więcej thrash metalowego łojenia mamy w "Feared Butcher" czy "Againts all". Całość zamyka "prey in the asylum" w którym słychać elementy Testament czy Anthrax. Płyta zlatuje w miarę szybko i choć brzmienie jest mocne i zadziorne, to jednak same kompozycje niczym specjalnym się nie wyróżniają. Płyta z serii posłuchać i zapomnieć.
Ocena:5/10
Ocena:5/10
środa, 4 kwietnia 2018
MYSTIC PROPHECY - Monuments Uncovered (2018)
Od dłuższego czasu kapele heavy metalowe sięgają po utwory popowe z lat 80 czy współczesne, aby zagrać je po swojemu nadając właśnie heavy metalowego pazura. Czasami zdarza się, że zespoły nagrywają całe albumy z takimi coverami. Taki zabieg pozwala wnieść nieco świeżości do dyskografii i często potrafi pokazać nowe oblicze znanych przebojów z radia. Helloween czy Hammerfall nie poległo przy tym zabiegu. Jeśli chodzi o niemiecki Mystic Prophecy to też nie zawiedli i ich album jest równie ciekawy. Jest typowe dla tej kapeli ostre brzmienie i zadziorność. Z całej płyty należy wyróżnić kilka utworów, które zaskakują wykonaniem i aranżacjami. Na pewno dobrze wypada rockowy "You keep me hanging on", melodyjny "hot stuff" Donny summer, czy stonowany "Shadows on the wall" z repertuaru Mike'a oldfielda. Na plus zaliczyć na pewno pozytywny i radosny "im still standing" czy rockowy "Because the night". Dobrze zespół poradził sobie z kultowym kawałkiem T-rex w postaci "Get in on". Może nie ma większego zaskoczenia, to jednak bardzo dobrze się tych coverów. Zagrane są z lekkością i bez większej spiny. Takie wydawnictwa są dobre dla fanów, ale większość z nas czeka jednak na pełnometrażowy album z nowym materiałem, zwłaszcza że "War bridge" był dopracowanym albumem. Dobra płyta do auta.
Ocena: 6.5/10
Ocena: 6.5/10