Strony

czwartek, 22 listopada 2018

SINBREED - IV (2018)

Kocham niemiecki Sinbreed, który  bierze to co najlepsze z Seventh Avenue, Blind Guardian czy Bloodbound. Jednak najnowsze dzieło o nazwie "IV" sporo mi namieszało w głowie. Z jednej strony dostajemy to co zawsze, czyli melodyjny, energiczny power metal, a z drugiej strony pojawia się nowy wokalista. Od strony instrumentalnej najnowsze dzieło jest naprawdę imponujące. Jest moc, jest duża dawka melodii, energicznych riffów i ciekawych pojedynków na solówki. Dzieje się naprawdę sporo i przypomina mi to debiutancki krążek. Nie można mówić, że płyta jest słaba. No ale, właśnie nowy wokalista w postaci Nicka Hollemana burzy znany nam porządek. Nie ma charakterystycznego i mocarnego Herbiego, a zamiast niego jest były wokalista Vicious Rumors, który nie ma takiej zadziorności w głosie, ani charyzmy co Herbie. Plusem jest to, że odnajduje się w wysokich rejestrach i słychać że power metal jest mu bliski. Całościowo jak się połączy jego głos i , całe tło to jakoś się to trochę "gryzie". Wokalista piszczy i nie wiele z tego wynika, momentami więc drażni wokal Nicka. Niemcy działają od 2008r i to już 4 albumy na ich koncie i w zasadzie  każdy z nich coś wnosił do twórczości kapeli. Co takiego wnosi nowy? Na pewno nieco inny wokal, znów grę dwóch gitarzystów i jakby większą melodyjność. Zespół brzmi już teraz jak kapela jedna z wielu, a szkoda. Materiał na płycie to 48 minut solidnego power metalu. Dużo się słyszało przed premierą, co nieco zepsuło niespodziankę. Na samym wstępie mamy "First under the sun", który mocno czerpie z niemieckiej sceny metalowej. Mocny, energiczny riff i duża dawka power metalu. Utwór, który mógłby zasilić twórczość Brainstorm, Edguy czy Bloodbound. Nie ma nic odkrywczego, ale bardzo dobrze się tego słucha. "Falling Down" to kolejny mocny killer, który jest w stylu do jakiego przyzwyczaił nas band. Szybko, ostro i do przodu. Flo i Manuel to dobrze zgrany duet gitarowy, którzy stawiają na ciekawe przejścia i prawdziwą power metalową jazdę bez trzymanki. Ich chemia wybrzmiewa w każdym kawałku, zwłaszcza w takim petardach jak "Wasted Trust". W podobnej konwencji utrzymany jest przebojowy "Into The Arena". Znów warto odnotować znakomitą współpracę gitarzystów. Nieco inaczej brzmi przekombinowany, nieco progresywny "Final Call", z kolei energiczny "Pride Strikes" to ukłon w stronę albumu "Shadows". Całość zamyka pomysłowy "through the fire", który ma kilka ciekawych ozdobników. Wszystko niby jest ok z tym albumem. Jest dobrze przygotowany materiał, mamy mocne riffy, pomysłowe solówki, jest power metal i sporo przebojów. Nie da się nudzić przy tym krążku, ale mam wrażenie że wraz z stratą Herbiego band stracił swoją charyzmą. Teraz to trochę brzmi jak płyta jednego z wielu bandów grających power metal. Ciężko ocenić ten album, zwłaszcza że sam materiał naprawdę jest z górnej półki. Niech każdy sam posłucha i wyrobi swoją opinię.

Ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. A ja mam kompletnie odwrotne poczucie, niby fajna kapela, niby fajnie grali ale nie mogłem ich znieść potrzeby wokal, a teraz już 4 kawałek spotify mi podpowiada i chyba się przełamię, takie dobre

    OdpowiedzUsuń