Gus G zawodzi w swojej solowej karierze i tam w zasadzie ciężko pochwalić go za jakiś album. Na szczęście ten utalentowany gitarzysta nie zapomina o swoim macierzystym zespole jakim jest Firewind. To kultowa już formacja, która nagrała wiele znakomitych albumów. Co ciekawe każde wydawnictwo ma swój charakter i każdy wnosi coś innego do twórczości zespołu. Kiedy w 2017r ukazał się "Immortals" to świat wstrzymał oddech i ze zdziwieniem obserwował nową jakość Firewind. Wokalista Henning Basse wniósł do Firewind sporo świeżości i energii. Tak zrodził się pierwszy koncept album i jak dla mnie jeden z najlepszych krążków greckiego Firewind. Wszystko pięknie i wielu z nas oczekiwała kolejnych rozdziałów tej nowej historii Firewind. Niestety odszedł Bob Katsionis i Henning Basse, co nie wróżyło dobrze zespołowi. Za partie klawiszowe odpowiada sam Gus G, z kolei Herbie Langhans (Avantasia, ex Sinbreed) dołączył do Firewind jako nowy wokalista. To właśnie z nim powstał nowy album zatytułowany "Firewind".
Pierwsze 3 wydawnictwa Firewind cechowała agresja, taki nieco amerykański feeling i power metalowa moc. No jeszcze na dwóch pierwszych dziełach był charyzmatyczny Frederick. To był klasyczny styl Firewind. Tytuł nowego krążka w postaci "Firewind" sugeruje jakoby band miał wrócić do swoich korzeni. Mając na pokładzie utalentowanego Harbiego, który brzmi jak Frederick można wiele zdziałać i można faktycznie nawiązać do pierwszych płyt. Gra Gusa bardzo przypomina dokonania z pierwszych płyt. Jest agresja, melodyjność, ale i finezja i taka nutka hard rockowego feelingu. To wszystko brzmi autentycznie i sam materiał to takie nawiązanie do "Between heaven and hell" czy "Forged by Fire". Brzmienie nowej płyty jest dopieszczone i tylko podkreśla jak silny jest teraz Firewind.
Wiadomo nie od dziś, że Gus G potrafi grać z polotem i ma talent do tworzenia chwytliwych riffów czy złożonych solówek. Na nowym krążku to wszystko słychać i Gus G jest w bardzo dobrej formie. Byłem ciekaw jak Herbie sobie poradzi w Firewind. Przypomina pierwszego wokalistę Firewind, ale też przypomina swoje występy w Sinbreed. Taki styl bardzo mu leży i potrafi to wykorzystać.
Album zaczyna się spokojnym wejściem gitary i troszkę tutaj neoklasycznego wydźwięku. Tak band zaprasza nas do otwierającego "Welcome to the empire". Pierwsza minuta mija dojść spokojnie, ale potem band przyspiesza. Popisy gitarowe Gusa odgrywają tutaj kluczową rolę. Sam utwór to mocny i zadziorny kawałek. Taki stary dobry Firewind, jaki pokochaliśmy w 2002r. Jestem fanem kawałka "Into the Fire" i coś z tego utworu słychać w energicznym "Devour". Co za petarda, co prosty i chwytliwy refren. Powiem krótko, to jest jeden z najlepszych kawałków Firewind ever. Od razu wiadomo, że jest to power metal z górnej półki. Słuchając płyty zyskał u mnie nieco toporniejszy, nieco prostszy "Rising Fire" z hard rockowym refrenem. Jest to przebój i tego nie da się ukryć. Kocham przeboje typu "Tyranny", w których można doszukać się rasowego power metalu i elementów klasycznego Helloween. Kilka tego typu hitów Firewind nagrał i do tego grona zaliczę "Break Away". Z kawałka bije radosna energia i taka lekkość. Nie jest to jakaś ballada, a pełno prawny power metalowy killer. Bardzo dobrze się tego słucha, a to co wyprawia tutaj Gus w partiach solowych przyprawia o dreszcze. To jest Firewind jaki znam i kocham. Elementem zaskoczenia jest stonowany, epicki, nieco taki rycerski "Orbitual Sunrise". Tutaj band pokazuje nieco inne oblicze i podoba mi się ta nowa jakość. Ta lekkość i podniosły refren jest czarująca. Znalazło się miejsce dla spokojnej, klimatycznej ballady jaką jest "Longing to know You". Już kiedyś Firewind czerpał ze Scorpions i to właśnie czuje w tej rockowej balladzie. Czas na kolejny killer. Wytaczamy ciężki, zadziorny i niezwykle melodyjny "Perfect strangers". Nowoczesny wydźwięk dodaje uroku, a najlepsze jest to że jest to utwór, który mógłby śmiało trafić na płytę Sinbreed. Ja to kupuję. Kolejne zaskoczenie to lekki, marszowy "Ovedrive", który wyróżnia się rockowymi partiami klawiszowymi i stylem rodem z płyt Black Sabbath z okresu "Headless Cross". Jestem mega zaskoczony tym co słyszę. Firewind stał się odważny w tym co robi. Nie kopiują samych siebie, a wręcz przeciwnie starają się pójść na przód i wejść w nieco inne rejony. Magiczny utwór! Hard rockowe zabarwienie mamy w rytmicznym i chwytliwym "All my Life". Mieszanka melodyjnego metalu i hard rocka pojawia się w przebojowym "Space cowboys". Brzmi to znajomo, ale nie mam nic przeciwko temu. Firewind Ach to wejście perkusji w "Kill the Pain". Ten utwór mógłby trafić na "Forged By Fire", ale też na krążek Primal Fear, Gamma Ray czy jakiego innego mocarnego zespołu power metalowego. Szczęka mi tutaj opadła, no co za killer.
Każdy album Firewind ma w sobie to coś. Pierwsze wydawnictwa to płyty agresywne i z taka troszkę amerykańskim feelingiem. Potem band zaczął wykorzystywać elementy hard rocka i nastała era świetnego Apollo. Kocham krążek "The premonition" i jego przebojowość, a "Immortals" z Henningiem jest epickie i wciąga w tą swoją historię. Najnowszy krążek ma przebojowość "The premonition", ale jest tu agresja i styl z pierwszych płyt. Najlepsze jest to, że słychać że to krążek power metalowy. Były obawy, ale teraz już wiem że nie potrzebnie. Jedna z najlepszych płyt Firewind, a może i nawet najlepsza? Trzeba byłoby zrobić szybkie odświeżenie i zestawienie wszystkich płyt. W końcu płyta, która może powalczyć o tytuł płyty roku.
Ocena: 10/10
Czekałem na 15.05 i się doczekałem Paradise lost mnie znów zawiódł więc może Firewind da radę.
OdpowiedzUsuń