Strony

sobota, 7 sierpnia 2021

BLAZON STONE - Damnation (2021)


 Z oddali słychać szum fal, nad taflą wody unosi się mgła, a w oddali widać czarną flagę z trupią czaszką. Płynie w naszą stronę okręt i na pierwszy rzut oka wygląda znajomo. Czy to ukochana bandera pod wodzą kapitana Rock'n Rolfa? Po chwili już widać obiekt w pełnej okazałości. Płynie znacznie szybciej i zwiększą werwą ów okręt niż obecnie łajba o nazwie Running Wild. Widać że okręt ma podobny styl i cechy co zasłużona czarna perła Kasperka, ale jest nowszy i jeszcze może wiele zdziałać na światowych wodach. Tak to nasza druga jakże ważna ekipa jeśli chodzi o piracki świat, czyli Blazon Stone. Bandera pod wodzą kapitana Cedericka Forberga pływa na wodach od 2011r i choć załogę praktycznie tworzył sam Ced, to podbijał świat i przypominał złote lata Running Wild. Mało komu udała się ta sztuka. Ciężko utrzymywać wysoki poziom swojej pracy, kiedy wszystko spoczywa na głowie jednego człowieka. Tutaj wielkie brawa dla niezwyciężonego Ceda, który mimo upływu lat nie tracił na świeżości i przebojowości. Każda wyprawa pod szyldem Blazon Stone kończyła się sukcesem.  Wszystko zmierzało niestety ku końcowi. Zmęczony Ced zakończył swoją misję w 2019r, a okręt Blazon Stone miał udać się na wieczny spoczynek. Jednak nikt nie zgasił żaru, który wciąż płonął. Blazon stone powraca niczym feniks z popiołu i chce pokazać całemu światu i wszystkim niedowiarkom, że choć jest wiele cech wspólnych z Running Wild, to Ced stworzył swoją własną wizję muzyki Running Wild. Dodaj do niej epickość, rozmach, lekkość i przebojowość. Blazon Stone powraca silniejszy i bardziej dojrzały by stoczyć kolejną bitwę i "Damnation" to mocny kandydat do płyty roku. Miała być najlepsza płyta Blazon Stone i faktycznie wszystko na to wskazuje.

Wcześniej Blazon Stone można było postrzegać jako projekt muzyczny Ceda. Wraz z "Damnation" coś się zmieniło, bo pierwszy raz mamy do czynienia z prawdziwym zespołem. Ced skupił się na komponowaniu, na melodiach, na refrenach i tworzeniu znakomitych pirackich riffów, a resztą zajęli się doświadczeni i znakomici muzycy. Kalle Lofgren to perkusista znany nam z Follow The Cipher i robi na płycie furorę. Momentami można poczuć klimat perkusji z "Death or glory" czy "Blazon Stone". Na basie jest Marta Gabriel, z którą Ced przecież w tym roku współpracował przy jej solowym albumie i crystal Viper. Kolejna wielka gwiazda, która zasili szeregi załogi Blazon Stone. Jest też stary kumpel Ceda czyli Emil, z którym grywał choćby w Rocka Rollas.Obawy było co do wokalu, bo przecież Erik Forsberg długo pełnił tą funkcję. Ced znalazł godnego następcę, który wnosi band na jeszcze wyższy poziom, a przy tym dalej czuć ten piracki klimat, który zapewniał nam Erik swoim głosem.

"Damnation" to skończone dzieło, które można określić mianem arcydzieła i nie można bać się tego słowa. Brzmienie jest soczyste, mocne i zarazem przesiąknięte klimatem lat 80. Ced już przyzwyczaił nas do mocnego i zarazem klasycznego brzmienia. Jak zwykle płytę zdobi fantastyczna okładka, a ta tym razem jest gratką dla fanów Running wild.  Dwie kluczowe postacie przy stole i na stole okrągła rzecz - skojarzenie z "Black hand Inn". Z jednej strony jeden bohater, z drugiej drugi bohater i każdy przedstawia inny świat - przypomina się "Death or glory". Widać stos czaszek, czyli mamy "Pile of skulls", jest też złoto, które przypomina "Under jolly roger" a szachy to ukłon w stronę "Victory".

10 utworów dających 43minuty muzyki i minusem tego jest że album jest krótki. Strasznie szybko to zlatuje. Tak to właśnie jest kiedy muzyka daje radość i jest tak przebojowa i energiczna. Nie ma tu smętów i Ced wiedział jak nagrać płytę klasyczną i opartą na pewnych schematach Running wild. Lekkie wejście akustycznych gitar w intrze "Damnation" przyprawiają o dreszcze i w pełni oddają klimat pirackich szant. Przypominają się najlepsze lata Running wild, gdzie intra były genialnym wstępem. Kto kocha "Pile of Skulls" czy "The black hand inn" ten od razu poczuje się jak w domu. Tradycyjnie po intrze dostajemy szybki killer i taki właśnie jest "Endless fire of hate".  Co za energia i dynamika, po prostu "Wow". Brzmi to świeżo, a przede wszystkim ile w tym gracji i pomysłowości. Ced znakomicie czuje piracki heavy metal, tak jak to kiedyś czuł właśnie Rolf. Efekt jest porażający, ale najlepsze jest to że Blazon Stone brzmi świeżo i mocarnie jak nigdy wcześniej. Płytę promował "raiders  of Jolly Roger", który brzmi jak miks "blazon stone" i black hand inn". Nowy krążek Ced cechuje też świetnie rozplanowane chórki, które dodają tylko smaczku i pirackiego klimatu. Wszystko zostało przemyślane i nie ma tutaj miejsca na fuszerkę. Hit goni hit, a to dopiero początek uczty. "Chainless Spirit" zaczyna się od mocnego heavy metalowego riffu rodem z "Soulles", ale utwór fajnie buja i ma taki skoczny klimat niczym "the hussar". Powiem jedno - refren to jedno z najlepszych rzeczy co słyszałem w roku 2021. Magia i Rolf może brać przykład z Ceda. Szacunek! Tytuł "Black Sails on the horizon" ciekawił mnie od samego początku kiedy była znana tracklista.  Nie zawiodłem się, bo to kolejny zaginiony klasyk z lat 80 czy 90. Ced odrobił robotę domową i stworzył kolejny killer, który śmiało mógłby zdobić "black hand inn". Refreny na płycie są bardzo podniosłe i pełne epickości. Pięknie zaczyna się "Wandering Souls", gdzie klimat bierze górę. Akustyczne gitary wprowadzają nas w kolejną petardę. Ced i jego ekipa zapraszają nas do swojego pirackiego świata i widać, że świetnie się bawią. Chcą nas tym zarazić i po prostu nie da się odmówić. Piracki hymn to idealne określenie dla tego przeboju. Nie Ced nie gotuje swoim fanom piekła na ziemi, ale "Hell on earth" to raj dla fanów muzyki Running Wild. Rolf idzie w hard rockowe klimaty i nie ma komu tworzyć prawdziwych pirackich killerów. Chwała że jest młody i uzdolniony Ced, przed którym jeszcze sporo ładnych lat i jeszcze nie jedna wyspa skarbów, którą trzeba zwiedzić i odkryć przed nami. Dużo się dzieje w tym kawałku i znów czuje się jakbym cofnął się do czasów "Pile of Skulls" czy "Black hand inn", a to nie jest takie proste przywołać takie wspomnienia.  Ced to potrafi i to jest niebywała sztuka. Nie ma ballad, jakiś nie potrzebnych smętów, dlatego "Bohemian Renegade" to rasowy heavy metalowy kawałek, z mocnym i zadziornym riffem, który przywołuje niemiecką scenę metalową. Nie wiem czemu, ale utwór mógłby się nawet znaleźć na nowej płycie Crystal Viper. Running wild miewał świetne intra, skoczne kawałki i rozpędzone killery, ale też ponadczasowe, epickie kolosy. "Treasure island" to mój numer jeden i aż ciężko mi uwierzyć, że "Highland outlaw" przypomina mi ten ponadczasowy album. Jest epicko, jest przebojowo i ile dobrego dzieje się w tym kawałku. Świetnie poprzedzono go "1671", który jest przesiąknięty szkockim klimatem.

Rejs dobiegł końca, można opuścić pokład bandery Blazon Stone. Emocje nie opuszczają, bo choć podróż krótka to podatna w niezapomniane przeżycia i atrakcje, które zapadają w pamięć.  Blazon Stone nie wypływa na nieznane wody i jasne, że miejsca do których nas zabiera przypominają te z wypraw Running Wild. Tylko, że kapitan Ced potrafi tak pokierować swoją wyprawą, by nie była nudna i przewidywalna. "Damnation" mogło nie powstać, Blazon stone mógłby być zapomniany i chwała, że tak się nie stało. W zamian dostaliśmy dzieło, które mam nadzieje że będzie przełomowe dla zespołu Blazon stone. Lepiej walczyć w 5 osobowym składzie, aniżeli w pojedynkę. Oby już nic nie powstrzymało bandu Ceda i oby służyli jak najdłużej, bo wciąż jest głód na piracki heavy metal. Czekamy na odpowiedź ekipy Rolfa, choć rozum podpowiada że nie mają szans z tym co pokazał Ced.


Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz