Kiedyś płyty Running wild były arcydziełami i płytami perfekcyjnymi. To był jeden z najlepszych zespołów heavy metalowych. Mieli wszystko i nie jeden band mógł im pozazdrościć tak świetnych albumów. Rockn Rolf opracował świetny styl i nigdy nie brakowało mu pomysłów. Coś się zaczęło psuć już na płycie "Victory". Pojawiały się już kawalki hard rockowe, a Angello Sasso sprawił że perkusja w running wild stała się zmorą fanów. Lata leciały a muzyka running wild straciła na jakości i mocy. Band zaczął trącić nieco charakter i podążać w kierunku hard rockowych dźwięków. Niby miał być koniec, ale potem nastąpił powrót, ale to był powrót do hard rockowych klimatów. Echa starych płyt można było usłyszeć na "resilient" czy "rapid foray". Te płyty choć nie są tej klasy co stare klasyki to kipią energią, przebojowością i mają to coś. Nikt chyba nie łudził się ze lata 80 czy 90 wrócą. Minęło 5 lat i czas uraczyć fanów nową muzyką. Długo i z niecierpliwością czekałem na "Blood On Blood". Rock Rolf zapowiadał, że to może być jeden z najlepszych albumów running wild. Kawałki które band udostępnił napawały optymizmem. Pytanie czy Rolf mówił prawdę?
Słuchacz przy zdrowych zmysłach raczej wyśmieje Rolfa i jego opinie. Płyta miała potencjał, bo jest tematyka o trzech muszkieterach, jest niby pełny skład i jest niby perkusista Michael Wolpers i basista Ola Hampelann z którymi Rolf i Peter Jordan grają od 2019 r i grywali już razem koncerty. Była nadzieja, że skoro jest pełny skład i czas na komponowanie i szlifowanie nowego materiału w dobie pandemii, że może powstać coś ciekawego. Taki "diamonds and pearls" kusi dynamiką, zadziornym riffem i niezwykła przebojowością. Brzmi to bardzo dobrze i już pomijam fakt, że słychać echa "the drift". Ta kompozycja ma heavy metalowy pazur, a przede wszystkim brzmi jak utwór running wild. Solówki też są pomysłowe i pełne urozmaicenia. Coś zaczyna się dziać, a i wokal Rolfa jest w bardzo dobrej formie. To była dobra przynęta. Rolf wiedział jak zainteresować swoich fanów nowym albumem i jak podziałać na ich zmysły. "The shellback" to 6 minutowy killer z pięknym nastrojowym intrem gdzie pojawia się znana nam melodia z "black hand Inn". Riff zabiera nas w rejony "bloody Island", battle of waterloo", czy "the brotherhood". Mocny riff, marszowe tempo i podniosły refren napawają optymizmem i mieszają w głowie. Słuchacz już jest napalony na całość. Solówki w tym kawałku są po prostu przepiękne. Na płycie jest też znany "crossing the blades", który jest tu nieco w dłuższej formie. Utwór u mnie zyskał po czasie. Jest melodyjnie, jest prosto, ale jest też tutaj duch running wild. Szkoda że słychać tutaj hard rock i Kiss. Intro jest jakby wyjęte z "Draw the line" i gdzie nie gdzie dodano kilka gitarowych ozdobników. Tak wyglądało to zanim poznałem resztę. Cóż mam nieustanne wrażenie że dali nam na pożarcie najlepsze utwory. Jeśli tu wam brakowało ducha starych płyt to reszta wam tego nie dostarczy. Płyta niby wydana przez running wild, a ja momentami czuje się jakbym słuchał płyty accept, udo czy jakiegoś innego niemieckiego zespołu. Płyta nie zawiera szybkich utworów, niema hitów typu "black bart" czy "Into the West". Jest hard rock i dużo nawiązań do"the brootherhood" czy płyty giant x.
Brzmienie jak dla mnie jest jakieś takie sztuczne, ale to już problem większość płyt po the rivarly. Zastanawia też posada pozostałych muzyków. Jakoś basu tu nie słychać, a perkusja wciąż taka jakąś monotonna, na jedno kopyto i bez wyrazu. Pytanie czy Wolpers faktycznie gra, a jeśli to tak to czemu jest taki efekt? Czas zmienić coś w tej kwestii bo to wstyd, że band tej klasy taka wpadkę zalicza i pozwala sobie na takie błędy. No ileż można?
Otwieracz na płytach running wild zawsze był ważny. Zazwyczaj to był strzał między oczy. "Blood On Blood" wypada korzystnie bo ma faktycznie klimat piracki. Refren buja i przypomina za co kocham ten zespół. Jasne to nie jakiś killer typu riding the Storm, ale jest to coś w tym kawałku. Słychać te charakterystyczne zagrywki Rolfa w solówkach, a sam riff to taki rasowy running wild. Mocny kawałek, który napawa optymizmem. Najbliżej mu do takiego "the hussar".
Pierwsze zaskoczenie to "Wings of fire". Riff brzmi znajomo i przywołuje na myśl wiele kapel. Nie wiem czemu słyszę tam coś z Accept czy Udo. Utwór dobry i dobrze się go słucha, ślę jakoś mało tutaj running wild. Kawałek mógłby zdobić album "resilient" czy "the brotherhood".
Spokojnie zostajemy w stonowanych dźwiękach i "Say your prayers" jest jeszcze mało w stylu running wild. Toporny riff rodem z Accept i nawet nutka ac/dc. Panowie zaczynają używać w końcu jakieś chórki. Znów utwór, który jest co najwyżej dobry, ale Rolfa stać na więcej. Ciekawe co na to ci, którzy mówią że Rolf gra w kółko to samo i zjada swój własny ogon?
"Wild and free" zaczyna się jakoś tak dziwnie, jakby został wyjęty z kontekstu. Od razu atakuje nas zwrotka. Znów hard rocka i echa takiego "dr horror". Kawałek nie najgorszy, ale nie godzien marki running wild. Za dużo tego grania hard rocka i te riffy są bardzo podobne. Chyba ze ja mam problem ze słuchem.
Myślałem, że już mnie nie zaskoczy i że niżej niż "shadowmaker" nie można zejść a jednak się myliłem. Running wild i ballada? To dopiero szok. Niestety, ale Rolf chyba pomyli zespoły, bo "one night, one day" bardziej sprawdziłby się na płycie toxic tadye czy giant x. Solówki ratują sprawę, zresztą na całej płycie są mocnym atutem.
Kiedy słychać pierwsze sekundy "Wild, wild night" to myślę że to jakiś utwór ac/dc. Chyba was zmartwię, ale to brzmi jak giant x czy "piece of the action" z "shadowmaker". Tak to już kolejny hard rockowy kawałek na płycie. No można i tego posłuchać i pezytupnac nóżka, ale oczekiwałem po takim długim czasie nieco innego rodzaju utworów.
Płyta ma udany otwieracz i final też jest na poziomie. Kolosy running wild zawsze są atrakcją. "The iron Times" to running wild jaki kocham i znakomita dawka melodii, pirackiego klimatu i przebojowości. Jasne są tu zajawki hard rockowe, ciekawe zwolnienia. Sam utwór brzmi jakby ktoś wymieszał "Tsar" i The ghost". Nie ma nudy i szkoda ze płyta nie jest właśnie w tych klimatach. Partie gitarowe w tym kolosie to klasa i to co najlepsze w running wild. Przypominają się stare dobre czasy.
Strasznie serce mi krwawi, że mój ukochany running wild tak szarpie swoją renomę. Tyle lat Rolf siedział nad nowym materiałem i mógł stworzyć coś równie świetnego co rapid foray czy Victory. Wiem że czasy black hand Inn nie wrócą, ale można było stworzyć więcej perełek typu shellback czy Iron Times. Cieszy to, że Rolf wciąż jest z nami i wydaje płyty. Nowa Muzyka Running wild zawsze będzie dla mnie łakomym kąskiem, nawet jeśli będą grać pop rock. Mam słabość do stylu kompozytorskiego Rolfa, do jego gry na gitarze i głosy. Jego muzyka mnie ukształtowała i zmieniła życie na zawsze. To jest geniusz, który troszkę się ze starzał i pobłądził w swoich decyzjach. Fani nie na taki album czekali, a i tak kupią i będą słuchać. Nowych fanów nie przybędzie, a ci co narzekają zostałem Ced i jego Blazon STONE. Za dużo hard rocka i za mało jakoś running wild, a także nieustanne problemy z brzmieniem i perkusja. Nic nowego, stara bida i te same problemy. Jednym słowem zmarnowano potencjał. Gniot roku? No też nie, bo to wciąż solidny, nawet dobry czy bardzo dobry album w klimatach "the brotherhood" czy resilient.
Ocena : 6/10
Ci muzycy towarzyszący to tylko skład koncertowy. Rolf od lat sam wszystko nagrywa, a perkusja to oczywiście automat... ;)
OdpowiedzUsuńJuż Kij z tym, same kompozycje jakies takie se. Rapid foray no miał to coś
UsuńTytułowy Rapid Foray to zrzynka z Thin Lizzy.
UsuńTak czy siak to klasyka metalu, zamówiłem CD. Choć ostatnie płyty nie powalają. Niemniej pierwszy raz ich usłyszałem w 1986 r. i nadal słucham. Mam wszystko.
OdpowiedzUsuńOj tak 😁 z rw mam tak że nawet takie płyty jak shadowmaker czy rogues en Vogue lubię i nowy też się sprawdza. Nie ma już szybkich killerów ale jako album heavy metalowy czy hard rockowy to album broni się. Słucha się tego przyjemnie ale niestety już nie ma tego blasku a w tym roku jest w czym wybierać
UsuńMam podobnie jak kolega, od 1987 są numerem jeden. Nawet jeśli narzekam, że to już nie to samo, nadal słucham i czekam na nowe płyty. CD zamówione. Piszesz, że słucha się przyjemnie więc już jest dobrze��
OdpowiedzUsuńPłyta sporo zyskuje po czasie wraz z rapid foray i resilient to najlepsze płyty po victory😁 ja tam się cieszę że Rolf wskrzesił rw
UsuńMnie osobiście album przypadł do gustu. Już pogodziłem się z myślą, że Rolf nie będzie już trzaskał szybkimi killerami jak z Masquerade, czy BHI. Ważne, że głowa się kiwa przy słuchaniu :) Przynajmniej można bez problemu przebrnąć przez ten album, bo na nowym Helloween poległem...
OdpowiedzUsuńTutaj przynajmniej Rolf trzyma się swojego stylu i brzmi to jak rw., w helloween to faktycznie trochę bida
UsuńJako stary fan czekałem na taki album ze 20 lat, piękne linie melodyczne Kasparka, super śpiew, oddał nareszcie sola gitarowe drugiemu gitarzyście i efekt słychać. Oczywiście to nie jest już ten Running Wild co kiedyś ale inny, bardziej hard rockowy ale jak dla mnie z dużym kopem. Perkusje to już nie automat ale faktycznie coś im z miksem wyszło nie tak, efekt za bardzo "elektroniczny". Generalnie bardzo dobra płyta, słychać dużo włożonej pracy, wokalnie i solówkowo jest świetnie.
OdpowiedzUsuńZwłaszcza pod względem solówek jest to ciekawy album. Nie jest to płyta roku to na pewno ale cieszy że Rolf wciąż trzyma fason. Album taki w klimatach heavy i hard rocka ale cholernie dobrze się tego slucha. Ciary mam przy shallback, solówki tam wymiataja😁
UsuńJa nie lubię się wypowiadać jak czegoś nie przesłucham przynajmniej ze 3 razy. Na pewno nowy RW mniej mi sie podoba niż Rapid. Ale trzyma poziom ten krążek i to dalej jest RW. A Blood on Blood wystrzelił mnie w kosmos . Zajebisty kawałek.
OdpowiedzUsuńOj ,kapitan wrócił i to w jakim stylu. Piszą ze zbłądził i płynie w złym kierunku a ja twierdzę że nie bo Rolf obrał kurs na spokojne wody by cieszyć się życiem i sławą jaką zdobył we wcześniejszych bitwach. Bardzo dobry album który bije na głowę poprzednie a wręcz miażdży gówniany Shadowmaker jedyny album który brak w mojej kolekcji bo nie potrafię tego słuchać .A tu głowa sama się kiwa refreny człowiek śpiewa i nuci cały czas sobie melodie , tak ten album zdobył moje serce ,mam 53 lata słucham Running Wild od pierwszej płyty i wiem jedno Running Wild nie nagra już takich płyt jak Death or glory czy Pile of skulls ale wystarczy że będzie nagrywał takie jak Blood on blood czyli rasowy heavy metal a ja to kupię i popłynę razem z Rolfem ku spokojnym wodą - z pirackim pozdrowieniem KRIS.
OdpowiedzUsuńPłyta z właściwym składem z lepszym brzmieniem i dwoma szybszymi kawałkami typu firebreather i byłoby idealnie. Co by Rolf nie nagrał to i tak będę się cieszył jak dzieciak i będę wracał do jego muzyki. Nawet gówniany shadowmaker nie jest taki zly😁
UsuńPanie, nie muszę już nic pisać bo napisałeś to za mnie. Słowo w słowo. Tylko wiek się nie zgadza bo mam 38. Ale ten albom mnie zabił. Jest genialny. Nie słucham recenzji tylko własnego serca, które jest pełne radości i optymizmu kiedy w uszach brzmi ten album. Pozdrawiam Cię serdecznie. Long live Running Wild!
UsuńNiestety, jak dla mnie najgorsze Running Wild od czasu Shadowmaker. Tegoroczne Blazon Stone miażdży okręt Rolfa i nie zostawia po nim nawet małej drzazgi na morzach pirackiego Metalu. Teraz to Cederick Forsberg dzierży w dłoni piracką banderę.
OdpowiedzUsuńSmutne jest to co piszesz. Porównywanie młodego muzyka do żywej legendy, która ukształtowała gatunek jakim jest właśnie Running Wild uważam, że jest nie na miejscu. Zespół Blazon Stone jest tylko, przyznam udaną kopią wielkiego Running Wild. Polecam dobrze się wsłuchać,a nie ulegać opinią innych. Pozdrawiam
UsuńBardzo dobrze mi się słucha "Blood On Blood". Running Wild lubię gdzieś od 1985 i nie rozumiem krytyki (choć pewnie jest słuszna). Brakowało mi nowych nagrań. Najbardziej uwielbiam "Port Royal" i nic tego już nie zmieni. Cokolwiek wydadzą Iron Maiden, Running Wild - lubię. A zespoły typu Blazon Stone dla mnie nie istnieją.
OdpowiedzUsuńno starałem się podejść troszkę bardziej obiektywnie. Ciężko oceniać album zespołu który jest dla mnie nr 1. Ja tam każdy album running wild lubię słuchać i z każdego będę czerpał radość. Tylko kiedy pomyślę o takim black hand inn czy pile of skulls to brakuje mi szybszych kawałków i nieco ciekawszego brzmienia czy bardziej urozmaiconej perkusji. Zgadzam się że płytę fajnie się słucha i od czasów takiego victory razem z rapid foray i resilietn to jest najlepsze co rolf właśnie stworzył. A co do Blazon Stone wiem że jest to kopia, ale Ced odwala kawał dobrej roboty i kontynuuje to co rolf zaprzestał w latach 90.
UsuńWszystko jest OK, wpada w uchu, ale produkcja nagrania jest ciut "komputerowa". Chciałbym, żeby piosenki nie były takie sterylne - pragnę usłyszeć, gdzieniegdzie, akustyczną gitarę (niby szanty w heavy metalowym wydaniu). Zaprosić gościnie Hansiego Kursha z Blind Guardian. Ha Ha, choć śledząc opinie w internecie, widać, że album przyjął się dobrze - więc Rolf nie ma się czego wstydzić.
UsuńTen album jest moim zdaniem rewelacyjny.Im dłużej go słucham tym bardziej mi się podoba.Trzeba go posłuchac kilka kilkanaście razy i później juz nie można przestać.Nie rozumiem kompletnie tego narzekactwa niektórych.Tak naprawdę to jest taki defekt psychiczny,że ciagle nam się najbardziej podoba to co kiedyś za młodu wywindowaliśmy na top.Nie bedzie nowego Black Hand Inn czy Pile of Skulls .Sa nowe naprawdę tez świetne kawałki.I Rolf też jest w formie .A wspomniany wcześniej pan Cederic owszem wali riffami,melodiami,szybkością popisami ale to w nadmiarze jest po prostu mdłe.To nie jest i nie będzie Running Wild oraz niepowtarzalna gra i śpiew Rolfa.Może pan Szwed jako młodzian jest bardziej biegły od Rolfa w gitarowych fajerwerkach ale nie wie chłopina co to znaczy umiar.Płyta jest bardzo dobra a te hardrockowe wałki też były na wcześniejszych płytach i tak naprawdę nigdy mi nie przeszkadzały (zwłaszcza,że hardrockowe numery jak wszystko równiez wychodza Rolfowi świetnie i bardzo dobrze się tego słucha).Blood on Blood,Wings of Fire,Shellback,Iron Times to są killery,które gdybym je usłyszał te 25 lat temu to dzis byłyby dla mnie i dla wielu z was takim samym odnośnikiem jak te wszystkie z perspektywy czasu ubóstwiane przez nas runningowe "evergreeny".Kiedy przesłuchuje ostatnie albumy Rolfa ciągle łapie się na tym,że coraz to nowy kawałek wchodzi do mojej "galerii sław".Na przykład taki Run Riot genialny kawałek a po pierwszym przesłuchaniu w zasadzie nie zwróciłem na niego uwagi.Resilient czy Rapid Foray przesłuchiwałem po łebkach dopiero po czasie zapoznając się z kolejnymi numerami a Blood on Blood młócę od dechy do dechy juz chyba setny raz.
OdpowiedzUsuńI nawet jechana przez ogół "runningowców" One night One day to kapitalna ballada.Za pierwszym przesłuchaniem mówię sobie co to .Za drugim mówię to jest niezłe.Za trzecim już nie unikam a z przyjemnoscia przesłuchuje i mówię sobie to jest kawał pieknej muzyki,świetna melodia,świetny tekst, piękna melodyjna gitara.Nie wszystko musi od razu rozrywać trzewia takie utwory tez sa niezbędne..
OdpowiedzUsuńJako wieloletni fan RW po pierwszym przesłuchaniu byłem skrajnie rozczarowany. Dałem jednak tej płycie kolejne szanse i dziś twierdzę, że gdyby usunąć z niej ewidentne nieporozumienia w postaci "Wild and free" oraz "Wild, wild nights" mielibyśmy do czynienia z jednym z najlepszych albumów w karierze Rolfa i jego załogi.
OdpowiedzUsuńP.S. Jakiekolwiek próby porównywania z Blazon Stone to - mało śmieszne - żarty...