Straciłem już rachubę co do ilości płyt wydanych przez brytyjską formację Magnum. Kapela przecież powstała w 1972r i może się pochwalić bogatą historią i dyskografią. Śmiało można określić ten band mianem Dinozaurów rocka. Panowie znakomicie odnajdują się w mieszance hard rocka z nutką melodyjnego metalu. Bardzo regularnie wydają kolejne albumy, a przy tym zawsze są wierni swojemu stylowi. Lata lecą, trendy się zmieniają, a Magnum dalej jest sobą. Fani na pewno czekają na "The monster roars", który premierę ma przewidzianą na 14 stycznia 2022. Dla fanów pozycja obowiązkowa, ale ci co nie są przekonani do Magnum, to ta płyta tego nie zmieni.
Może i mroczna i nie typowa okładka zaskakuje, ale obiecują że to jedyna rzecz która jest nie typowa dla Magnum. Bob Catley czaruje swoim magicznym głosem i Tony stara się trzymać dobre hard rockowe tempo, ale jakoś brakuje mi tej przebojowości i lekkości ostatnich płyt. Nowy album troszkę wydaje się być łagodny, może nieco komercyjny, ale troszkę bez ikry i takiej dawki przebojów jakie Magnum serwował w przeciągu ostatniej dekady. Tytułowy "The monster roars" ma hard rockowy feeling i oddaje wszelkie cechy Magnum, ale nieco brakuje mi tutaj ikry i przebojowego charakteru. Też nie wiele dzieje się w "Remember", choć tutaj mamy o wiele ciekawszy refren i choć troszkę budzi słuchacza do życia. Pierwszy rasowy przebój to oczywiście "I wont let you down", który porywa swoją prostotą i klasycznymi patentami. Bardzo fajnie też buja radosny "No steppin stones", z kolei popisy gitarowe Toniego w "That Freedom word" czarują. Powinno być więcej kawałków w takim właśnie tonie, a szkoda bo był potencjał na tyki klimat płyty. Przepiękny jest rozbudowany i pełen progresywnego zacięcia "Your blood is violence" czy agresywniejszy "Come Holy Men". Ten ostatni robi furorę i jak dla mnie to najlepszy utwór z tej płyty. No jest pazur i hard rockowe szaleństwo. Magnum w najlepszym wydaniu.
Płyta na pewno jest nie równa, bowiem miewa mocne momenty, ale też czasami wieje nudą. Bob Catle jest po prostu nieśmiertelny i to on tutaj czaruje swoim głosem. Mangum nagrał na pewno dobry album, ale ja czuję spory niedosyt, bo ostatnie płyty były bardziej wyważone i dopieszczone. Troszkę mało tu energii w stylu "Come Holy men" i za mało hitów. Zmarnowany potencjał, ale Magnum nic nie musi już udowadniać.
Ocena: 6/10
Dobre typowe Magnum, nie ma co przesmradzać, solidny krążek
OdpowiedzUsuńO, ENCYKLOPEDIA ŚMIECIU, ŻYJESZ
UsuńLepiej milczeć i uchodzić za mądrego, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości, co nie?
OdpowiedzUsuńPanowie spokój, po co te nerwy? Mama 4ozmawiac o muzyce a nie się obrażać
OdpowiedzUsuńCzemu liczba mnoga? Ja się nie denerwuję ani też wpis chłopka-roztropka zupełnie mnie nie rusza.
OdpowiedzUsuńPana Wersalkę, znającego trzy kapelki na krzyż, zmiótłbym w każdej dyskusji o metalu, to zrozumiałe.
Ale trzeba go wesprzeć, metalowa drużyno, nie można go zostawić w potrzebie - zapewne przez wzgląd na Covid nie chcą go przyjąć do psychologa w Szamotułach... Jak ktoś zna jakiegoś speca od naprawiania krzywych dekli, niech da znać. Pomózmy mu...lub jej...lub temu.
Ale wpierw niech pozna Magnum.
Bardzo dobra płyta, ale mogła by skończyć się na ,,Come Holy Man,, .
OdpowiedzUsuń