Strony

wtorek, 18 października 2022

AVANTASIA - A paranormal evening with moonflower society (2022)


 Dla wielu Avantasia to przede wszystkim niezapomniane dwie części "Metalowej Opery" i nic dziwnego, bo w końcu to jedne z ważniejszych wydawnictw w dziedzinie power metalu.  To było 20 lat temu. "Scarecrow" pokazał nieco inne oblicze już Avantasia i to był dowód na to, że Tobias Sammet tutaj może tworzyć na co tylko ma ochotę. Od pop rocka po power metal. Mimo wszystko album też stał się klasykiem. Lata lecą, a poboczny projekt muzyczny lidera Edguy stał się jego sensem życia. Każdy z jego albumów to ciekawa mieszanka różnych stylistyk i spora dawka przebojów.  Jednym będzie się to podobać, a inni będą narzekać. Na próżno szukać tutaj czegoś w stylu "Metalowej Opery" czy starych klasyków Edguy. Tobias oczywiście nie raz puści oczko dla swoich fanów, ale obecnie idzie w swoim kierunku i się spełnia w tym. 3 lata oczekiwania na następce klimatycznego "Moonglow" zleciało na pandemii i podsycaniu apetytu fanów talentu Tobiasa. "A paranormal evening with the moonflower society" na pewno odstrasza długim tytułem. Na pierwszy rzut oka, można rzec że mamy kontynuację "Moonglow". Na pierwszy rzut oka...

Niby nie powinienem być z szokowany, że nie ma tutaj power metalowej jazdy bez trzymanki jak miało to na pierwszych płytach. Niby nie powinienem narzekać na stylistykę, czy listę gości, która od lat jest bardzo podobna. A jednak muszę to z siebie wydusić. Czemu znów jest Kiske, Lande, Catley czy Atkins? Ja wiem, znakomite głosy, ale tutaj aż się prosi o zupełnie nowe głosy.  Staje się to troszkę przewidywalne i oklepane. Zawartość może jako musical, bądź tło muzyczne do jakiejś sztuki teatralnej by się sprawdziło. Okładka w stylu Tima burtona to tylko potwierdza.  Niby wszystko ładnie przemyślane i nawet melodyjnie, a jednak ma się mieszane uczucie. Nie ma tej magii, nie ma tego czegoś co błyszczało na poprzednich płytach. Dziwne uczucie, bo przecież ta płyta przypomina do bólu ostatnie dwa wydawnictwa. Jednak poziom o kilka szczebelek niżej.  Odpalamy taki "The immost light" i wiadomo słychać echa starego Helloween czy Avantasia. Gdy się jednak zestawi ten kawałek z innymi z Kiske w roli głównej to kawałek już tak nie błyszczy. Do takiego "Unchain the light" czy
Where clocks hands freeze" nie ma startu. Na plus, że jest power metal i że kawałek potrafi zachwycić swoją energią i przebojowością. Power metal też znajdziemy w agresywnym "The Wicked Rule the night", który czerpie wzorce z "Hellfire Club" i to dobry znak. Super, że w końcu zaproszono Ralfa Sheepersa, tylko czemu jego występ jest tak ograniczony? Ten kawałek to znakomity przykład, że Tobias potrafi jeszcze stworzyć power metalowy killer. Cudo! Dobrze słucha się takiego tytułowego "The Moonflower Society", który ma trochę elementów Edguy i główny motyw szybko zapada w pamięci. Jeden z ciekawszych kawałków z Bobem Catleym na wokalu, jeśli chodzi o Avantasia. Kolejny singiel, który dobrze się zaprezentował to "Misplaced among the angels" z gościnnym udziałem Floor Jansen. Ciekawy i czarujący kawałek o balladowym zabarwieniu. Single są wartościowe, a co z resztą?

Tajemniczy "Welcome to the shadows" ma mroczny klimat, wprowadza niepokój, ale kawałek na pewno za dużo z metalem nie ma do czynienia. Najlepsze z tego utworu to bez wątpienia refren, który oddaje to co najlepsze w Avantasia. Brzmi jakoś tak znajomo. Floor Jansen daje też o sobie znać w "Kill the pain away" i znów ten sam problem. Za mało konkretów, choć drzemie tutaj ciekawy pomysł i nie brakuje mu też melodyjnego charakteru. Znów Tobias wykreował chwytliwy refren, które idealnie pasuje do Floor. Słychać gdzieś w tym wpływy Nightwish. Główna melodia w "A tame the storm" jest genialna i ma nawet coś z Edguy, tylko znów jakby obdarł kawałek z mocy i agresywności. Jest niezawodny Jorn Lande, ale mam wrażenie, że nawet i on nie ratuje tego kawałka. Czegoś znów zabrakło do pełnej ekscytacji. Ronnie Atkins pojawia się w rockowym "Paper Plane" i to kolejny nijaki kawałe, który niczym specjalnym się nie wyróżnia. No nie rusza, nie porywa, nie zachwyca.  Zachwyca melodia w "A tame the Storm" i tak samo jest z przebojowym "Rhyme and Reason" i tutaj swoje 5 minut ma Eric Martin. Pasuje do tego kawałka i w sumie to jeden z najciekawszych utworów na płycie. Kolejny stary dobry znajomy Tobiasa to Geoff Tate i ten pojawia się w nieco żywszym "Scars". Za dużo zwolnień i taki miałkich momentów.  Kolosy to zawsze coś co mnie doprowadza do szaleństwa u Tobiasa, bo ma łeb do tworzenia złożonych kawałków. Był mocny "Let the storm descend  upon You", klimatyczny "Ravenchild" czy "The Scarecrow" i obstawiałem że "Arabesque" będzie właśnie coś w takich klimatach i tak samo mnie zniszczy. Zaczyna się od orientalnego motywu i przypomina nieco "The mad arab" Mercyful Fate. Z tym że wszystko jakieś takie rozlazłe. Zbyt komercyjnie, za mało konkretnie i metalowo. Miał być rozmach, ale jakoś tego nie czuć. Mogło być starcie dwóch fantastycznych głosów bo jest Lande i Kiske, ale coś nie zagrało. Brawo za ciekawy główny motyw, tylko szkoda że jakoś fajnie tego nie rozwinął.

Tobias zachwalał się, że to najlepsze co nagrał w swoim życiu. Ma prawo tak sądzić, bo nowy album Avantasia to jego dzieło, jego dziecko. Ja tego nie czuję. Nie czuję mocy, power metalu czy tej przebojowości. Single udane i dawały nadzieje na coś równie ciekawego co ostatnie płyty Avantasia. No nie ma tego, a płyta w zasadzie momentami troszkę nawet nudnawa. Czas siąść i przeanalizować co poszło nie tak. Zmieniłbym nieco gości, dał szanse innym i stworzył album faktycznie metalowy, a nie komercyjna papka, która stara się być metalowym albumem. Rozczarowanie to dobre określenie moich odczuć co do płyty. Kilka momentów, przebłysków to za mało. Jak tak się cofnę do wszystkich płyt to wychodzi na to, że to jednak najsłabszy album pod szyldem Avantasia.

Ocena: 6/10

2 komentarze:

  1. Tak, Avantasia zaczęła się i skończyła na Operze. Wszystko potem było okraszone plejadą gwiazd.... i bez Magi Opery. Można było się już spodziewać po Lost In Space. Tak słucham to powyższe i w zasadzie to nie czuje potrzeby przesłuchania tego całego. Nic, nie ma nic co by mnie zaciekawiło, prócz okładki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zobaczymy, pewnie jak ma tak niską note to może być super😁👍

    OdpowiedzUsuń