Strony

czwartek, 23 lutego 2023

AIR RAID - Fatal Encounter (2023)


 6 lat minęło od wydania "Across the line" i od tamtego czasu szwedzki Air Raid przeprowadził kilka zmian personalnych. Do Air raid dołączył perkusista Seidl i basista Ekberg, ale na szczęście muzyka się nie zmieniła i dalej panowie grają klasyczny heavy metal z nutką nwobhm. Nowy skład, nowy album i "Fatal Encounter" to pozycja, która może znaleźć swoich fanów. Z resztą już kiczowata okładka rodem z lat 80, daje wyraźny sygnał czego można się spodziewać po odpaleniu płyty.

Od pierwszych dźwięków wydobywa się klimat lat 80. To jest spora zaleta Air Raid, który brzmi bardzo autentycznie. Duża w tym zasługa duetu gitarowego Mild/ Johansson, którzy starają się odzwierciedlić charakter i styl heavy metalu lat 80. Odrobili zadanie domowe, bo nie brakuje prostych i łatwo wpadających w ucho partii gitarowych. Jest też sporo ciekawych melodii, które może nie grzeszą oryginalnością, ale sprawia że można czerpać radość z odsłuchu. Troszkę brakuje do pełnej ekscytacji, bo przecież band w tych oklepanych motywach nie stara się wysilić na coś bardziej ciekawego. Brakuje zaskoczenia i dopracowania, ale mimo pewnych wad to wciąż kawał solidnego heavy metalu, w którym nie brakuje odesłań do Malice, Wasp czy Enforcer.

Otwieracz jaki tutaj dostajemy w postaci "Thunderblood" to przemyślany wybór. Bardzo treściwy kawałek, który oddaje to co najpiękniejsze w heavy metalu lat 80. Szczery przekaz, który zachęca do zapoznania się z resztą utworów. Nowy perkusista potrafi skraść serca swoim popisem umiejętności w rozpędzonym "Lionheart" i to jest jeden z najlepszych utworów na płycie.  Dużo energii i melodyjności znajdziemy w dynamicznym "See the light". Band potrafi też postawić na przebojowość, na zadziorność i to potwierdza skoczny "Edge of A dream". Całość wieńczy bardziej hard rockowy "Pegasus Fantasy".

"Fatal Encounter" to już 4 album tej szwedzkiej formacji, która działa od 2009r i póki co mimo starań są tylko dobrym zespołem, który miewa przebłyski i potrafi stworzyć jakąś perełkę. Jednak nie jest to płyta, do której będę często wracał i której będzie można dyskutować długimi godzinami. Każdy niech posłucha i wyrobi swoje zdanie!

Ocena: 7/10

4 komentarze:

  1. "Night of the Axe" to był album! Po odejściu pierwszego wokalisty, ekipa gra bo gra, nic specjalnego ani chwytającego za serducho. TyEuropejski przeciętniak po prostu.
    Nowa płyta też pewnie do zapomnienia, choć piszę w ciemno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wcale nie przeciętniak. Jest moc, nośne riffy, dobry wokal, udane kompozycje. Napięcie nie siada od początku do prawie końca, bo nawet ten przerywnik ,,Sinfonia,, też ma w sobie moc. Może tylko ,, Let the Kingdom Burn,, trochę odstaje. Kruciutka płytka, bo ostatni kawałek to cover Make- Up.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm, po prostu pierwszy wokalista robił swoje, a i kompozycje były też na jedynce i epce prawdziwie metalowe. Później chcieli grać bardziej melodyjnie i dobór wokalistów niezbyt trafny. Hm. Cóż. Tak bywa.

    OdpowiedzUsuń