Strony
▼
poniedziałek, 23 października 2023
DORO - Conqueress - Forever and Proud (2023)
Tej Pani nie trzeba nikomu przedstawiać. Królowa metalu - Doro Pesch. Popularność zyskała za sprawą twórczości Warlock, ale również solowa kariera dostarczała kilka udanych albumów. Jednakże ostatnio ciężko dostać płytę na miarę wielkich wydawnictw Doro Pesch. "Warrior Soul" i "Fear no Evil" to ostatnie świetne albumy Doro, ale i na "Raise Your Fist" nie było aż tak źle. Kiepsko niestety było na "forever warriors, forever united". To potwierdziło obawy, że Doro ma pomysły na kilka kawałków, a reszta to typowe wypełniacze. Sentyment jednak dalej wygrywa i zawsze zapoznaję się z płytami królowej metalu. Nie są to dzieła, które mogą konkurować o tytuł płyty roku i należy je traktować jako ciekawostkę. Czas czekania się skończył i mamy w końcu nowy album. "Conqueress - Forever and proud". Znów długi i nie potrzebny tytuł płyty i jeszcze paskudna okładka. Niby jest Doro jako główna bohaterka okładki, ale jakoś to nie pomogło. Pozostaje tylko muzyka. Tylko ona może uratować to dzieło.
Tutaj jest zaskoczenie. Jest dobrze, momentami nawet bardzo dobrze. Na pewno jest to płyta heavy metalowa, jest to płyta urozmaicona i mająca wszystko to co prezentowała Doro przez cały okres swojej działalności. Jest sporo nawiązań do wcześniejszych płyt Doro Pesch, ale też również jakieś echa Warlock się pojawiają. Mamy hard rockowe kawałki, ballady, szybkie petardy i metalowe hymny, z których Doro słynie. Wszystko jest. Minusem jest to, że płyta znów jest nie równa i że jest za długa. Nic by album nie stracił, gdyby skrócić materiał do 10 kompozycji. Lata lecą, a Doro wciąż jest w bardzo dobrej formie wokalnie. Za partie gitarowe odpowiada duet Princiotta/Maas i panowie mają przebłyski i potrafi dostarczyć udany riff, czy pełno finezji solówkę. Brakuje troszkę konsekwencji i jakiegoś elementu zaskoczenia. Jest dobrze, ale liczyłem na coś więcej w tej sferze. Dobrze się tego słucha, ale można wrażenie, że są one tłem dla wokalu Doro.
Bardzo obiecujący jest początek płyty. Zaczynamy od metalowego hymnu jakim jest "Children of The Dawn". Niby prosty motyw gitarowy i równie banalny refren, ale ma to swój urok i kawałek znakomicie buja. Wyczuwam potencjalny hicior na koncertach. Cieszy, że Doro jest w tak znakomitej formie i już brzmi to lepiej niż poprzedni album. Energiczny i rozpędzony "Fire in the sky" to heavy metalowa petarda, która może nie ma tej drapieżności i świeżości co te petardy z Warlock, ale próba udana i dawno Doro nie miała takiej petardy na płycie. Dużo mówiło się o tym, że na płycie pojawi się Rob Halford i troszkę szkoda, że szansa na tak znakomity duet została zmarnowana. Doro i Rob śpiewają razem w dwóch coverach. Pierwszy to klasyk judas priest czyli "Living after midnight' i poniekąd pasuje w roli metalowego hymnu. Jedynie co na pewno imponuje to dobra forma wokalna Roba, po tylu latach. Szok. Drugi cover to "Total Eclipse of the heart" i to też dobry cover, ale ja liczyłem na coś świeżego i jakiś autorski kawałek. Szkoda. Kolejny udany kawałek z płyty, który imponuje jakością i pomysłowością to "All for You" i znów odpowiednia dynamika i łatwo wpadający w ucho refren. Bardzo dobrze się tego słucha i oddaje to co najlepsze w muzyce Doro. Dobrze wypada też przesiąknięty judas priest "Lean mean rock machine". Stonowane tempo, prosty riff i pewne nawiązania do lat 80 i znów dostajemy udany utwór. Nowocześnie i nieco bardziej mrocznie jest w "I will prevail", który próbuje zaskoczyć słuchacza. Niby dobry refren mamy w przebojowym "Bond Unending" i troszkę za dużo komercyjności w tym utworze. Pomysł dobry, a wykonanie już nie. Płytę promował metalowe hymn w postaci "Time for Justice", który od razu przypadł mi do gustu. Przede wszystkim dostarcza pozytywnej energii i też opiera się na porywającym riffie. Słucha się tego z dużą przyjemnością i właśnie ta pierwsza część płyty dawała szanse, że to może być najlepszy album Doro od wiele lat, a tak niestety zaczyna się coś psuć. Ballada "Feels in der brandung" jakoś specjalnie mnie nie rusza. Ot co komercyjna rockowa ballada, która nic nie wnosi. Nijaki jest też rockowy "Love breaks chains"i dopiero nieco orzeźwienia przynosi zadziorny "Rise".
Płyta ma naprawdę dobry początek i mogło być naprawdę ciekawie. Niestety zabrakło pomysłu na cały materiał. Drugi problem, to że sama płyta jest za długa. Wywalić z 5 kawałków i było dobrze. Doro mimo swoich lat wciąż brzmi znakomicie i słucha się jak zawsze z dużą przyjemnością. Tylko jej płyty to już należy traktować jako ciekawostkę, bo już nie są wstanie konkurować z najlepszymi. To wydawnictwa skierowane do zagorzałych fanów, którzy chcą mieć pełną dyskografię Doro na półce. Początek płyty na pewno jest godny pochwały i choćby dla niego warto czasami odświeżyć sobie "Conqueress - forever and proud".
Ocena: 6/10
Zacznę od anegdoty. Zapytałem znajomego metalowca czy zna zespół Warlord. ,,A kto nie zna,, - odpowiedział. Napisałem więc na karteczce, ,,Warlord,, , a on mówi ,,Końcówkę napisałeś z błędem,, . Tak jest, Warlock to był bardzo popularny zespół. A ta płytka ? Są tylko dwa dostępne utwory w sieci, i Doro na pewno nie rządzi w ruinach, ale do ,,I Rule the Ruins,, im trochę jednak daleko...
OdpowiedzUsuńMusic only for the Germans
OdpowiedzUsuń