Strony
▼
wtorek, 14 listopada 2023
SILVERBONES - Brethren of Coast (2023)
Jedna z najbardziej wyczekiwanych premier przeze mnie. W końcu nie często zdarza się album z muzyką w klimatach Running Wild. Debiut włoskiego Silverbones był udany i dawał nadzieje, że ta kapela nagra jeszcze coś wartościowego w przyszłości. Tamten skład niestety się rozpadł. Został zebrany nowy w roku bieżącym i owocem tego jest "Brethren of The Coast".
23 listopada nakładem Stormspell Records ukaże się owy album i pewnie nie jeden fan Running wild wyczekuje premiery. Liczyłem osobiście na jakiś przejaw geniuszu jak w Blazon Stone, na może i nawet album roku. Niestety, to tylko dobrze odrobienie zadania domowego, bo i owszem klimat pirackiego metalu i płyt Running Wild jest, ale brakuje mocy, pazura i chyba pomysłu na hity. Niby jest melodyjnie, jest urozmaicenie, ale nie ma tej jakości Running wild czy Blazon Stone. Lorenco Nocerino to dobry wokalista, który ma charyzmę, technikę i to coś, ale nie pasuje mi do tego co gra band. Widziałbym go w jakiś lżejszym, melodyjnym metalu. Jest też Astonello z Burning Black w roli gitarzysty, który wspiera Marco Salvadora. Duet dobry i słychać, że się panowie rozumieją, ale znów czynnik jakości. Nie ma niczego odkrywczego, ale czegoś co wyrwie z kapci. Jest potencjał i to ogromny, ale nie jest w pełni wykorzystany.
Zaczynamy typowo, od instrumentalnego otwieracza i taki "Winds of Reprisal" spisuje się znakomicie w swojej roli. Wkracza riff "raise the black" i już wiadomo, że nie ma tego ognia i tej magii z running wild. Oczywiście klimat jest i pewne nawiązania, ale sam riff bardziej wpisuje się w trend ostatniej płyty Rock;n Rolfa niż klasyków z lat 80. Podobne emocje wzbudza zadziorny "granite Heart", który również spisuje się w roli lekkiego i melodyjnego kawałka, niż rozpędzonego killera. Serce szybciej zabiło przy energicznym "Brethren of the cost", które już brzmi o wiele ciekawiej. Coś w końcu zaczyna się dziać i jest to kompozycja o kilka klas wyżej. Główny riff robi wrażenie, a to już sukces. Wysoki poziom trzyma też przebojowy i nieco bardziej pomysłowy "Headless Rider". Takie utwory pokazują, że ta kapela potrafią się spiąć i stworzyć coś godnego dokonań Running wild. Dobrze prezentuje się też nieco bardziej urozmaicony "The battle of Texel" czy rozbudowany i bardziej epicki "Invicible Armada".
To mogło być wielkie wydarzenie, to mogła być jedna z najlepszych płyt tego roku. Potencjał był. Został zmarnowany i trzeba będzie czekać kolejne lata na nowy materiał. Piękna okładka, która przypomina "Black Hand inn" czy znakomite brzmienie nie są wstanie wynagrodzić pewnych niedociągnięć. Szkoda i czuje jedynie rozczarowanie, bo uwielbiam płyty z taką muzyką. Tym razem jednak nie zostaje nic innego, jak odpalić sobie jakiś klasyk Running wild.
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz