Strony
▼
wtorek, 27 lutego 2024
COLTRE - To watch with hands to touch with Eyes (2024)
W końcu jakaś heavy metalowa propozycja z Wielkie Brytanii. Grupa o nazwie Coltre działa od 2019r i upodobała sobie granie w klimatach lat 80, nawiązując do zespołów reprezentujących NWOBHM. Nie brakuje pewnych wpływów Angel Witch, Witchfynde, czy Iron Maiden. Band właśnie wydał swój debiutancki album zatytułowany "To watch with hands to touch with Eyes'. Nie jest to arcydzieło, ani też nic co wniesie coś nowego do gatunku. Płyta skierowana do prawdziwych miłośników heavy metalu lat 80 i NWOBHM.
Okładka pierwsza klasa i pokazuje, że band miał pomysł by przyciągnąć uwagę potencjalnego słuchacza. Brzmienie takie nieco niszowe, nastawione na klimat lat 80, na prostotę. Póki co wszystko się zgadza, podobnie jak chwytliwe melodie, czy udane riffy, jednak w tym wszystkim nieco przeszkadza irytujący wokal Marco Stamigna troszkę utrudnia odbiór. Niby brzmi jakby został wyjęty z lat 80, ale brakuje mu pary i ognia. Przez co płyta troszkę jest ospała i bez emocji. Sama warstwa instrumentalna jest godna uwagi, choć tutaj też niczego band nie odgrywa. Mamy odgrzewane kotlety.
"Feast of The Coust" niby jest potencjał, ale jakoś to brzmi trochę nie pewnie, zabrakło pomysłu na wykończenie tego kawałka. Ot co solidny heavy metal z dużymi wpływami nwobhm. Na plus partie gitarowe i warstwa instrumentalna. Dalej mamy troszkę nijaki tytułowy utwór, który pokazuje jak wiele jeszcze musi nadrobić ten band. Troszkę ciekawszy jest, nieco hard rockowy "rat race", który zabiera nas w rejony lat 70. Troszkę ożywienia wnosi dynamiczny i nieco progresywny "When the earth turns black". Podobne emocje wzbudza "through the looking glass", który przemyca sporo ciekawych zagrywek gitarowych. Wokal i pewne niedociągnięcia psują troszkę ten utwór. Szkoda. Całość wieńczy stonowany, ponury i jak dla mnie trochę nudny "Oblivion", który tylko potwierdza że band ma przebłyski, ale nie potrafi powalić słuchacza na kolana.
Piękna okładka, przemyślane brzmienie, pomysł na stylistykę, tylko to za mało żeby dostarczyć słuchaczowi coś nadzwyczajnego. Kilka fajnych momentów i nawiązań do lat 70 czy 80, nie zapominając o NWOBHM. Coltre musi jeszcze troszkę popracować nad muzyką i nad jakością. To jest za słabe, żeby powalczyć z silną konkurencją.
Ocena: 5/10
Grali ponad 3 minuty w 7 min. ( ! ) openerze ,,Feast of the Outcast,, zanim wszedł wokal, i to ciekawie grali, co prawda nie uświadczymy tu modnego ostatnio mieszania stylów, heavy/power/thrash/death w różnych konfiguracjach, ale raczej niemodne heavy/doom, jasne doom aż tak wiele tu nie ma, ale jak dla mnie, to muzyka COLTRE kojarzy się z mocno old school,owym stylem, tak dominującym na pierwszych płytach WITCHCRAFT, a jak sięgać aż do lat 70-tych to może gdzieś tam pobrzmiewa w tej muzyce niesłusznie zapomniany BUDGIE. Zajawka w postaci pierwszego przesłuchania za mną, w każdym bądź razie haczyk połknąłem, tkwi dość głęboko.
OdpowiedzUsuńTak jest pełno nawiązań do lat 70 ale ja się bardzo wynudziłem przy tej płycie i jeszce ten wokal ☹️
UsuńMi akurat album przypadł do gustu. Brzmienie jak wczesny Satan a to zawsze na plus.
OdpowiedzUsuńKolejne przesłuchania i wreszcie wnioski.
OdpowiedzUsuń,,Feast of the Outcast,, zachwyca i tym ,,postarzonym,, brzmieniem , i mocarnym sound,em, i tym trafiającym jak w ,,10,, adekwatnym do takiej muzy wokalem.
Wstęp utworu tytułowego niesamowicie intrygujący, a później i riff wiodący i towarzyszący mu wokal potrafią unieść ciężar tego kawałka, gdzieś tam i gitarka przez chwilę popiskuje, ale tak jak myszka na sterydach anabolicznych, i w sumie dobrze, że tak krótko popiskuje, bo niewiele wnosi; po przejściu też jest dobrze, chociaż jak na kompozycję tytułową to za mało dobrze, a może się czepiam.
,,Rat Race,, to nie byle wyścig początkujących metalowców, to dojrzała kompozycja upstrzona niezapomnianymi ozdobnikami. Już sam wstęp, ależ oni potrafią zacząć, po raz kolejny zresztą, a później niesamowicie nośne gitary i pełen radosnej nostalgii wokal, czego chcieć więcej.
Dwóch szukających siebie grajków na wiosłach, i ten bas, i ta perkusja w galopie, ,, When the Earth Turns Black,, jak stado dzikich koni na bezludnej już ziemi, a coda taka sama jak i początek tego utworu, unicestwia konie, i nie ma już nic...
Perkusja pięknie akcentuje wstęp do ,,Friends Aren,t Electric,, a cały zespół robi furorę porywającym unisono, a gdy bas partią solową podbija jeszcze stawkę, to po prostu wychodzi arcydzieło sztuki rzeźbienia w twardym metalu.
,,Trough the Looking Glass,, jest taki nieoczywisto sabbathowy, bo brzmienie i przerywniki sabbathowe, a rytm połamany, i tak na zmianę, aż do samego końca, a wokal tutaj zniewala, sam Ozzy też w tych wyższych rejestrach operował, ale on jakby z konieczności, Staminga pewnie zresztą też.
,, Tempress,, zaczyna się łagodniej, ale gitara zaraz wprowadza ten wszechobecny niepokój, i pomimo, że to trochę lżejszy utwór, to posiada wszystkie cechy geniuszu COLTRE.
,,Oblivion,, , ciężka ballada, taki DOWN, pozbawiony muzycznego brudu, wokal jakby za bardzo tutaj schowany, ale gdy ma trochę więcej powietrza ponownie zniewala, później kolejna zachwycająca zagrywka gitar i ponownie riffowa ,,ciężarówa,, z wplecionym solem gitary, cudeńko.
Miałem prawdziwą muzyczną ucztę, i jest ten efekt ,, wow,, po wysłuchaniu tej płyty - nie taki może jak po wysłuchaniu po raz pierwszy ,, Iron Mena,, BLACK SABBATH, kiedy to wyskoczyłem z balkonu na szóstym piętrze bloku i nic mi się nie stało, bo jak to w PRL, szóste piętro mogło być na parterze, ale mimo wszystko nie radzę naśladować - i to taki najbardziej odlotowy.
Co do oceny, też, tak jak ,, Power metal warrior,, dam 5, tylko u mnie w skali szkolnej, może 6 będzie następnym razem, bo potencjał widzę ogromny.