Strony

niedziela, 9 czerwca 2024

EVERGREY - Theories of Emptiness (2024)


 
Nigdy nie byłem zwolennikiem progresywnego power metalu, ale ilekroć słyszę muzykę szwedzkiego Evergrey to nie mogę wyjść z podziwu, jak tworzą genialną muzykę. To paleta pięknych dźwięków, emocji, mieszanka mroku, melancholii i romantyzmu. Ten band jest wyjątkowy i tworzy coś wyjątkowego i zawsze wokół ich jest taka aurora magii i wyjątkowości. To jeden z tych zespołów, który potrafi zauroczyć i przenieść do innego świata. Regularnie wydają albumy i zawsze jest to wyjątkowe przeżycie. Tym razem "Theories of Emptiness" to płyta znacznie ciekawsza od poprzednika i wracamy do poziomu "Escape of the phoenix". Nie dajcie się zwieść okładce, która nijak ma się do zawartości.

Okładka nie podoba mi sie, ale mocne, zadziorne i nowoczesne brzmienie jak najbardziej. Evergrey pokazuje, że nie trzeba ostrych partii gitarowych, nie trzeba wysokich partii wokalnych, czy rozpędzonej sekcji rytmicznej by siać zniszczenie. Oni rozwalają system poprzez emocje, poprzez rozwalenie systemu od wewnątrz. Przepiękne są te popisy gitarowe duetu Danhage/Englund, gdzie stawiają na wyszukane melodie, finezje i lekkość. Rikard Zander jak zwykle odpowiada za klimatyczne partie klawiszowe, a Englund to ktoś więcej niż typowy metalowy wokalista. To wszechstronny wokalista, który buduje klimat, który tworzy magię wokół siebie i potrafi oczarować swoją barwę. Odnajduje się w każdej stylistyce. Mocny skład, doświadczeni muzycy, którzy wciąż mają świeże pomysły i wizję jak grać interesujący progresywny power metal, który nie nudzi, a intryguje i zachęca do analizy. Coś pięknego.

Na płycie dominują stonowane dźwięki i typowa power metalowe łojenie nie ma tu miejsca. Jasne otwierający "Falling from the sun" ma sporo mocnych partii gitarowych, ale jest tu stonowany i klimatyczny refren i sporo spokojniejszych dźwięków. Power metal jest w tym wszystkim miłym dodatkiem, a nie głównym składnikiem. Stonowany, mroczny i przebojowy "Misfortune" ma to coś, choć jest ponury i taki przeszywający. "To become someone else" to taka wizytówka tego albumu i definicja tego co gra Evergrey. Nie ma szybkiego tempa, nie ma agresji ani przebojowości, ale jest dojrzałość, pomysłowość i chęć tworzenia czegoś nie oczywistego. Brzmi to naprawdę obłędnie i można odnieść wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Kawał dobrej roboty robi Rick Zander na klawiszach, a najbardziej podoba mi się taki "Say", gdzie ociera się o lata 70. Znów spokojny, nieco może komercyjny kawałek, ale zachwyca swoją pomysłowością i przebojowym refrenem. Wszystko się zgadza. Melancholia, wycieczka w takie mroczne rejony każdego z nas, to jest właśnie piękny i nastrojowy "Ghost of my hero". Band pokazuje pazur w mocniejszym "We are the north" i ciężki riff, nowoczesne brzmienie i progresywny wydźwięk robi robotę. Troszkę radiowy i rockowy jest "Our way though silence", zaś "Cold Dreams" to rozbudowany kawałek o progresywnym charakterze. Dużo ciekawych motywów upchano w tym utworze.

Jeśli lubicie szybkość, agresję, dynamikę i ostry wokal to nie jest to płyta dla Was. Ona jest skierowana przede wszystkim do fanów progresywnego grania, do tych co kochają emocjonalną muzykę, która chwyta za serca, ale też daje do myślenia i analizowania. Pełno tu smaczków i pomysłowych melodii, które na długo zostają z słuchaczem. Można słuchać i za każdym razem coś nowego odkryć. Evergrey w szczytowej formie i nie mogę się doczekać czym nas zaskoczą następnym razem?

Ocena: 9.5/10

2 komentarze:

  1. Dobra płyta. Zapodałem ✌️

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym zespołem nigdy po drodze mi nie było. EVERGREY nigdy nie stosował wabiących słuchacza sztuczek roztapiających serca chwytliwą melodią, lub równie żarliwą zagrywką gitarową, to zawsze był zimny ale i wartki strumień skondensowanych ale i nieoczywistych emocji, emocji rozdartych pomiędzy mroczne, wręcz brutalne brzmienie, w którym nie znajdziemy bezpośredniego światła, ale raczej takie, które przeszywa witraże w średniowiecznych katedrach, światła dającego nadzieję na coś, na coś, co kryje się za tym zimnym i szarym dźwiękowym murem, czyli na nieoczywiste piękno. Bo jednak z tej muzyki żar leje się jak z letniego nieba, i bez jakichś wydumanych ozdobników, i bez fajerwerków, czyli ogni sztucznych, które szybko się rozpalają, krótko palą i szybko gasną, zespół osiąga cel, potrafi zainteresować, i pogrążyć w głębi nieoczywistych muzycznych odmętów. Dwa przesłuchania, a jutro znów spróbuję zbliżyć się do... doskonałości ?

    OdpowiedzUsuń