Strony

niedziela, 3 czerwca 2012

SLEDGE LEATHER - Imagine Me Alive (2012)


Od dłuższego czasu spokoju nie dawała mi jedna myśl, a mianowicie co u diabła porabia wokalistka CHASTAIN? Jak zapewne pamiętacie owa kobitka tj. Leather Leone została obdarowana znakomitym wokalem, co sukcesywnie wykorzystywała prezentując swoje umiejętności w CHASTAIN, który w latach 80 zdobył nie małą sławę. Niestety potem wokalistka przepadła bez wieści, jednak mam dobrą wiadomość dla wszystkich fanów jej niszczącego głosy. O to po kilku latach wokalistka wraca na scenę metalową z albumem formowanym nazwą LEDGE LEATHER, który można określić projektem zawiązanym między Leather Leone i perkusistą Sledge z którym wokalistka współpracowała w ramach RUDE GIRL, czyli zespołu z wczesnej działalności. Ten projekt jest kontynuacją wizji tamtego zespołu. Jest metal i to pełną parą i mamy konkurencję dla albumu WHITE SKULL czy też CRYSTAL VIPER. Myślę że ten album przyciągnie tłumy słuchaczy, jeśli nie dla muzyki czyli heavy metalu, to dla nazwisk, które składają się na skład zespołu. Oprócz wcześniej wspomnianych osobistości mamy tutaj klawiszowca Scotta Warrena znanego z DIO, basistę Jimmiego Baina który również występował w DIO, czy też RAINBOW i gitarzystę Matthiasa Weisheita, który jest jedynym żółtodziobem i co ciekawe też daje sobie radę i nie musi się wstydzić przed kolegami z wieloletnim stażem. Gra mocno, ciężko, melodyjnie i jest dynamit, czuć moc heavy metalu. Ogólnie debiutancki album „Imagine Me alive” to kawał porządnej roboty zarówno pod względem technicznym jak i muzycznym, o czym najlepiej świadczy zawartość tego krążka.

Nie musicie się bać o wykonanie, ponieważ każda kompozycja cechuje się się precyzją, dbałością o detale. Nie musicie się bać o przebojowość, czy tez melodie, bo i tutaj zespół nie zawodzi. Jedyne co musicie zrobić to odpalić płytę. Jest ciężar i dynamit o czym przekonuje dość szybko słuchacza otwieracz „Imagine Me Alive”. Może nie ma tutaj takiej wyśmienitej oprawy co w CHASTAIN, może i poziom nieco niższy, ale poziom heavy metalu granego przez ten zespół nie budzi wątpliwości i jak dla mnie jest to granie na wysokim poziomie. Leather Leone może nie jest w takiej znakomitej formie co na „Ruler of The wasteland” ale śpiewa z równym zapałem i zadziorem, więc nie można narzekać chce budować odpowiedni nieco mroczny, tajemniczy klimat poprzez przerywniki typu „Torch” czy akustyczny „Illusions Opus I” ale według mnie to burzy pewną równowagę i ład na albumie. Natomiast każda chwila z heavy metalem w wykonaniu zespołu budzi emocje i roznosi słuchacza ową energią i przebojowością i tak też jest z „The Guy Upstairs Lied” w którym jest i ciężar i melodyjność. Bardzo dobrze wyważony heavy/power metal. Gdy trzeba pokazać mroczne oblicze i stonowane, ponure tempo to zespół zagłębia się w stylistyce BLACK SABBATH i mamy „Her Father's Daughter” z zapadającą melodią wygrywaną przez klawiszowca. Dobrze tez wypada taki bojowy wydźwięk w zadziornym „ A Taste of Night” , zaś rozpędzony, wręcz ocierający się o thrash metal „ Fast Forgiveness” powinien być bardziej rozwinięty i nie być tylko krótkim przerywnikiem i wstępem do epickiego” The Lost Forgiveness” gdzie słychać inspirację MANOWAR. Nie wiem jaki sens był tutaj wrzucać symfoniczny „Sisyphus”? Może dla większego ubarwienia?

Miło jest znów usłyszeć Leather Leone na metalowym albumie i miło usłyszeć że jest w formie. Może nie jest to wielki powrót na miarę jej możliwości, ale jest to bez wątpienia udany album, który ma swoje mocne strony jak ostrość, wykonanie, gwiazdorski skład, przebojowość i mocny heavy metalowy wydźwięk. Ale też kilka słabych jak brak równości, czy też wrzucenie kilka wypełniaczy jak te przerywniki czy zamykający „Sisyphus” który nijak pasuje do całości. Dla fanów Leather Leone pozycja obowiązkowa, ale myślę że każdy fan metalu coś dobrego wyciągnie z tego wydawnictwa.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz