Gdyby
przyjrzeć się tak na poważnie temu co tworzyli Kanadyjczycy w
ramach heavy metalu i gdyby tak wyróżnić kapelę, która
stanowiła pewien trzon, to bez wątpienia wypadałoby tutaj wymienić
heavy metalowy THOR,
który został założony w 1977 roku z inicjatywy John Mikl
Thor, który był znany nie tylko w świecie metalowym, ale też
kulturowym, gdzie od nosił sukcesy w kulturystyce, te umiejętności
wokalista wykorzystywał podczas koncertów. Muzycznie to co
gra THOR można określić mianem heavy metalu będącego miksem
NWOBHM i grania spod znaku niemieckich kapel jak choćby ACCEPT.
Początkowo zespół niezbyt dobrze sobie radził, brak pomysłu
na kompozycje i liczne wady, które dotknęły debiut sprawiły,
że mało kto się zainteresował tym zespołem. Na szczęście
zespół poprawił owe nie dociągnięcia i wziął sobie do
serca opinie innych i efektem tego jest „Only The strong”
który jest bez wątpienia najciekawszym albumem tej formacji.
Ten album odniósł spory sukces zwłaszcza w Kanadzie, ale nie
ma się czemu dziwić skoro zespół tutaj postawił na
szybkość, dynamikę i energię, która emanuje z kompozycji.
Fakt, może jest to granie oklepane, jakiego było pełno w owym
czasie, ale pod względem muzycznym jak i technicznym ciężko coś
zarzucić. Wtórność na pewno jest pewnym minusem, zresztą
podobnie jak i nieco surowe brzmienie, które może nieco
tłumić dobrze zagrane partie gitarowe. John i jego wokal jest tutaj
o niebo lepszy i dużym plusem jest śpiewanie pod Udo
Dirkschneidera.
Dla
jednych to zakorzenienie w niemieckim metalu typu ACCEPT może być
to rutyna i może nieco wiać nudą. Ale cóż taki jest urok
materiału zawartego na tym albumie. Wystarczy w słuchać się w
strukturę i konwencję „Only The Strong”
czy też zadziornego „Start Raising Hell”
żeby zrozumieć o czym piszę. Gdyby nie gitarzysta Steve Price to
zapewne nie byłoby tak wesoło,b o trzeba przyznać, że odwala on
kawał dobrej roboty, wygrywając solidne i bardzo udane partie
gitarowe, choć mimo owej solidności, czuję lekki niedosyt. Brakuje
mi tutaj pewnego elementu zaskoczenia, brakuje tez jakiegoś zrywu.
Szkoda, bo mogło to wszystko brzmieć jeszcze lepiej. To, że Steve
dobrze sobie radzi świadczy stonowany „Knock Em Down”
czy też przebojowy „Let the Blood Run Red'.
Przebojowość to bez wątpienia
największy atut tego albumu i w tej roli pojawia się nieco rockowy,
nieco lżejszy „Rock City”
czy też melodyjny „Thunder In The Tundra”.
Album trzeba przyznać jest urozmaicony i to słychać, bo mamy nieco
hard rockowe kompozycje jak choćby „Now Comes The Storm”
, heavy metalowe utrzymane w średnim tempie czyli „When
Gods Collide” czy też „Hot
Flames” jak i szybkie
kompozycje, cechujące się nie zwykłą dynamiką a więc „Ride
Of the Chariots” gdzie
słychać elementy IRON MAIDEN, czy tez najszybszy na
płycie”Invader”.
Może
nie jest to jakieś wygórowane granie, może muzycy nie
powalają na kolana umiejętnościami, może takich albumów z
takim graniem było od groma w latach 80, może nie ma zbytnio nad
czym się tutaj rozpisywać, bo jest kilka nie dociągnięć, zarówno
pod względem technicznym – brzmieniem czy też muzycznym –
kompozycje, to jednak przyjemność z słuchania tego albumu potrafi
nagrodzić owe minusy. Warto poświęcić te 40 minut na zapoznanie
się z tym albumem, zwłaszcza że to największe dokonanie zespołu
kanadyjskiego.
Ocena:
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz