Strony

niedziela, 3 czerwca 2012

THOR - Only The strong (1985)


Gdyby przyjrzeć się tak na poważnie temu co tworzyli Kanadyjczycy w ramach heavy metalu i gdyby tak wyróżnić kapelę, która stanowiła pewien trzon, to bez wątpienia wypadałoby tutaj wymienić heavy metalowy THOR, który został założony w 1977 roku z inicjatywy John Mikl Thor, który był znany nie tylko w świecie metalowym, ale też kulturowym, gdzie od nosił sukcesy w kulturystyce, te umiejętności wokalista wykorzystywał podczas koncertów. Muzycznie to co gra THOR można określić mianem heavy metalu będącego miksem NWOBHM i grania spod znaku niemieckich kapel jak choćby ACCEPT. Początkowo zespół niezbyt dobrze sobie radził, brak pomysłu na kompozycje i liczne wady, które dotknęły debiut sprawiły, że mało kto się zainteresował tym zespołem. Na szczęście zespół poprawił owe nie dociągnięcia i wziął sobie do serca opinie innych i efektem tego jest „Only The strong” który jest bez wątpienia najciekawszym albumem tej formacji. Ten album odniósł spory sukces zwłaszcza w Kanadzie, ale nie ma się czemu dziwić skoro zespół tutaj postawił na szybkość, dynamikę i energię, która emanuje z kompozycji. Fakt, może jest to granie oklepane, jakiego było pełno w owym czasie, ale pod względem muzycznym jak i technicznym ciężko coś zarzucić. Wtórność na pewno jest pewnym minusem, zresztą podobnie jak i nieco surowe brzmienie, które może nieco tłumić dobrze zagrane partie gitarowe. John i jego wokal jest tutaj o niebo lepszy i dużym plusem jest śpiewanie pod Udo Dirkschneidera.

Dla jednych to zakorzenienie w niemieckim metalu typu ACCEPT może być to rutyna i może nieco wiać nudą. Ale cóż taki jest urok materiału zawartego na tym albumie. Wystarczy w słuchać się w strukturę i konwencję „Only The Strong” czy też zadziornego „Start Raising Hell” żeby zrozumieć o czym piszę. Gdyby nie gitarzysta Steve Price to zapewne nie byłoby tak wesoło,b o trzeba przyznać, że odwala on kawał dobrej roboty, wygrywając solidne i bardzo udane partie gitarowe, choć mimo owej solidności, czuję lekki niedosyt. Brakuje mi tutaj pewnego elementu zaskoczenia, brakuje tez jakiegoś zrywu. Szkoda, bo mogło to wszystko brzmieć jeszcze lepiej. To, że Steve dobrze sobie radzi świadczy stonowany „Knock Em Down” czy też przebojowy „Let the Blood Run Red'. Przebojowość to bez wątpienia największy atut tego albumu i w tej roli pojawia się nieco rockowy, nieco lżejszy „Rock City” czy też melodyjny „Thunder In The Tundra”. Album trzeba przyznać jest urozmaicony i to słychać, bo mamy nieco hard rockowe kompozycje jak choćby „Now Comes The Storm” , heavy metalowe utrzymane w średnim tempie czyli „When Gods Collide” czy też „Hot Flames” jak i szybkie kompozycje, cechujące się nie zwykłą dynamiką a więc „Ride Of the Chariots” gdzie słychać elementy IRON MAIDEN, czy tez najszybszy na płycie”Invader”.
Może nie jest to jakieś wygórowane granie, może muzycy nie powalają na kolana umiejętnościami, może takich albumów z takim graniem było od groma w latach 80, może nie ma zbytnio nad czym się tutaj rozpisywać, bo jest kilka nie dociągnięć, zarówno pod względem technicznym – brzmieniem czy też muzycznym – kompozycje, to jednak przyjemność z słuchania tego albumu potrafi nagrodzić owe minusy. Warto poświęcić te 40 minut na zapoznanie się z tym albumem, zwłaszcza że to największe dokonanie zespołu kanadyjskiego.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz