Anette Olzon i Magnus Karlsson po raz trzeci się spotkali. Tym razem przy okazji drugiego solowego albumu byłej wokalistki Nightwish. W operze Magnusa Karlssona o nazwie Free fall wyszło słabo, a w Allen/Olzon też wyszło średnio. Tak więc nie miałem jakiegoś ciśnienia na nowy krążek Anette zatytułowany "Strong". Okładka zwiastuje jakąś komercyjną papkę. Jak jest naprawdę?
Album był od samego początku zapowiadany jako cięższy i bardziej metalowy. No jest progres i tym razem dostaliśmy kawał solidnego grania z pogranicza symfonicznego metalu, heavy metalu i hard rocka. Anneta ma słodki i taki nieco popowy głos, ale tutaj wszystko dobrze ze sobą współgra i nie ma odruchu wymiotnego podczas słuchania. Magnus usiadł do komponowania i w efekcie dostaliśmy solidny album, który cechuje przebojowość i ciekawe melodie. To może się podobać i nie tylko ślepo zapatrzonej młodzieży w twórczość Annete z czasów Nightwish.
Płytę otwiera "bey bey bey" i tytuł jak i konstrukcja kawałka to taki ukłon w stronę Nightwish. Jest lekko, przebojowo i słucha się tego z przyjemnością. Riff ma w sobie pazura, a klawisze nie są sztuczne. "Sick of You" brzmi nieco nowocześniej, a nawet momentami jakoś progresywnie, ale Magnus wyszedł z tego całkiem dobrze. Partie gitarowe są naprawdę atrakcyjne, a refren po prostu zapada w pamięci. To już prawdziwy sukces. Kolejny udany kawałek to lekki i melodyjny "I need to stay" i nawet popisy wokalne Anette są miłe dla ucha. Wszystko jest przemyślane, a nie stworzone na szybko, bo terminy gonią, bo trzeba coś na siłę wydać. Imponuje zadziorność i przebojowość w takim tytułowym "Strong". Prosty motyw, a dostarcza sporo frajdy i nie mam nic przeciwko jeśli Anette i Magnus będą tworzyć takie hity. Jestem za! "Parasite" to już szybszy kawałek o zabarwieniu bardziej power metalowym i znów fani Nightwish mogą czuć się jak w domu. "Fantastic Fanatic" kusi mrocznym klimatem i symfonicznymi ozdobnikami. Takie pazura i mocnego grania to już dawno w Nightwish nie słyszałem, więc brawa dla Olzon i spółki. "Catcher of my dreams" to killer z górnej półki i chyba powstał za czasów projektu Kiske/Sommerville. Co za petarda! Oklaski na stojąco. Całość wieńczy równie żwawy "Roll the Dice".
Jestem w szoku, bo spodziewałem się kolejnej marnej papki w wykonaniu Magnusa, a tutaj mega pozytywne zaskoczenia. To się da słuchać i jest to przyjemne doświadczenie. Duża dawka ciekawych i wciągających melodii, a całość jest przebojowa i w stylu do jakiego nas Anette przyzwyczaiła. Dobra robota!
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz