Ostatnio jest jakaś dziwna moda, że jakaś kapela powraca z nowym albumem po dłuższej przerwie i wydaje nowy album. Tym samym żegnając się z swoimi fanami i kończąc działalność. Falconer, Holy Mosses, czy teraz choćby niemiecki Majesty. Już raz miał być koniec Majesty, a powstał w jego miejsce Metalforce. Zobaczymy co przyniesie przyszłość. Co do "Back To Attack" to oczekiwania miałem spore. Wszystko przez marketing, dobre kawałki zapowiadające album czy wreszcie sama okładka, która sugeruje nam powrót do starych płyt. Stare dobre logo i wojownik w roli głównej, czego chcieć więcej? Czy to mogło się nie udać?
Poprzedni album zatytułowany "Legends" był mało atrakcyjny i to był jeden z najsłabszych albumów Majesty. Sporo rozczarowanie po genialnym "Rebels". A jak wygląda "Back to attack" na tle tamtych płyt? Na pewno jest to płyta bliższa "Rebels". Jest bardziej dopracowana i energiczna niż "Legends", ale nie ma też klasy i jakości co "Rebels". To porządna porcja heavy/power metalu i co ciekawe znów bardzo mało elementów Manowar tu uświadczymy, co przecież było poniekąd wyznacznikiem stylu Majesty. Skład nie uległ zmianie od roku 2018, tak więc nie ma większych niespodzianek. Daje dzieli i rządzi wokalista Tarek Maghary i robi to wciąż na wysokim poziomie. Jego wokal idealnie pasuje do takiego bojowego heavy/power metalu. Soczyste brzmienie to kolejny mocny punkt "Back To Attack", ale to również standard ostatnich płyt.
Od strony wizualnej i technicznej album z górnej półki. Jednak zapał ostudza zawartość, która dostarcza frajdy, ale nie rzuca na kolana. Zaczynamy od podniosłego intra "The oath of truth" i czuć, że to album Majesty. Jest dobrze. Pierwsze mocne uderzenie to tytułowy "Back To Attack" i to faktycznie taki rasowy przebój Majesty. Słychać tutaj sporo klasycznych rozwiązań, a duet gitarowy tworzony przez Knorr i Hadamovsky'ego naprawdę potrafi zauroczyć swoją grą. Dominują proste i takie true metalowe motywy i jest ten bojowy charakter. Brzmi to o wiele lepiej niż na ostatnim krążku. Stonowany "Demon War" to dobry utwór, ale już czuć lekką zadyszkę i band już tak nie błyszczy. Dalej znajdziemy "Glorious Warriors" to utwór też taki bardziej heavy metalowy i z nutką twórczości Manowar. Dobry utwór, ale tez brakuje mi pazura i takiego konkretnego uderzenia. Potem w sumie seria takich średnich kawałków, które niczym specjalnym się nie wyróżniają. Taki "Age of Glory" nie wiele wnosi do twórczości Majesty. Niby coś tam się dzieje, ale nie porusza mnie i nie zapada w pamięci. Ożywienie następuje za sprawą "Saviors in the Dark", ale to też utwór taki jakiś przewidywalny i bez ikry. Ballada "In the Silence" to też jakiś taki zbędny wypełniacz. Serce szybciej zabiło przy epickim i pełnym nawiązań do Manowar utworze o nazwie "Our Time Has Come". To jest Majesty jaki kocham!
Majesty wraca, wraca do swoich heavy metalowych korzeni. Nie kombinuje i gra swoje. Bardzo dobry kierunek, ale za brakło pomysłów by zaciekawić słuchacza przez te 45 minut. Dobrze się tego słucha, ale nic ponadto. Nie czuje takiej euforii jak w przypadku starych płyt czy "Rebels". To po prostu kolejny album "Majesty". Mimo wszystko, że ten band kończy działalność. Mam nadzieje, że kiedyś powrócą.
Ocena: 7/10
Dla mnie po 2-3 odsłuchach najlepszy utwór to Never Kneel. Co do ogólnego wrażenia to zgodzę się z autorem że lepsza od Legends a jednak do niedorównuje kapitalnym Rebels.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńthe members of the band there are awesome metal fans but poor composers. Thank the Metal Gods that back to attack is their last
OdpowiedzUsuń