Strony

niedziela, 31 marca 2024

GLYPH - Honor, Power, glory (2024)


 4 znane nazwiska z Kanady i USA łączy siły, by zaprezentować światu europejski power metal. To nie częste zjawisko w tamtych rejonach, ale zdarza się. Glyph powstał w 2022r, a w skład jego wchodzą:  wokalista R. A Voltaire (Ravenous), gitarzysta Rob Steinway (Skelator, Greyhawk), basista Derin Wall (Greyhawk),  klawiszowiec Jeff Black (Gatekeeper). Mocne nazwiska i efektem ich współpracy jest debiutancki krążek zatytułowany "Honor, power, glory". Nie jest to najlepsze co słyszałem w tym roku.

Co ci doświadczeni muzycy potrafią każdy wie. Odnoszę wrażenie, że to takie spotkanie żeby pograć sobie słodki, europejski power metal, tak o dla zabawy. Nie ma w tym przejawu geniuszu, nie ma też płyty idealnej, ale jest dobra zabawa i kilka mocnych, godnych uwagi momentów. Całość wywołuje pozytywne emocje. Kolorowa i typowa dla power metalu okładka daje wyraźny sygnał co nas czeka. Samo brzmienie też idealnie wyważone i mocno wzorowane na europejskich kapelach. Glyph robi co może, żeby utrzymać uwagę słuchacza do samego końca. Różne są tego efekty.

35 minut muzyki to nie dużo. Sam początek płyty to mocne uderzenie, który jest cholernie obiecujące. Tytułowy "Honor, power, Glory" brzmi jak mieszanka Sabaton i wczesnego battle Beast. Jest podniośle, melodyjnie i tak bojowo. Ja to kupuję. Pewne echa Gloryhammer czy też Sabaton można uświadczyć w przebojowym "March of the nothern Clan". Band troszkę obniża loty w dalszej części, ale stara się być atrakcyjnym zespołem pod względem prostych melodii i chwytliwych refrenów. Jest lekko i z naciskiem na łatwy odbiór. Dobrze się słucha takiego przebojowego "A storm of Crimson Fire", który brzmi jak hołd dla europejskiego power metalu. Dobra robota. Takiego grania jak "Defy the night" jest pełno na rynku. Wtórność zaczyna doskwierać tej płycie, ale to wciąż solidna porcja power metalu, która potrafi umilić czas. Ostatnie 3 utwory to jakiś przesyt formy nad treścią i próba pójścia w bardziej epickie rejony. Wypada troszkę to słabiej niż to co było na początku.

Moje serce nie zabiło szybciej przy tej płycie. Dostałem muzykę łatwo wpadającą w ucho, która umila czas, która dostarcza miłe dla ucha melodie. Jednak nic ponadto. To dobra rozrywka, ale żadnych emocji nie wywołuje, nie przeszywa i nie robi większego poruszenia. Płyta na pewno godna uwagi, ale nie oczekujcie tutaj czegoś na miarę arcydzieła. To nie ta liga.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz