Strony

niedziela, 21 lipca 2024

VOICE - Holy or Damned (2024)


 Tak jak kocham niemiecki heavy metal i wiele z tamtejszej sceny zespołów zaliczam do moich ulubionych, tak do muzyki Voice jakoś nie mogę się przekonać. Ostatni album zatytułowany "The Storm", który miał swoją premierę w 2017r nic nie wnosił do dyskografii grupy, a tylko pokazał ich bezsilność. Liczyłem, że w 7 lat można nieco pozmieniać, nieco popracować nad jakością i ciekawymi pomysłami. Niestety myliłem się, bo najnowsze dzieło zatytułowane "Holy or Damned" to wciąż niestety średniej jakości heavy metal. Nie pomogło nawet zasilenie składu Voice przez gitarzystę Rainera Wilda, który był w Voice w latach 80.

Okładka o wiele ciekawsza niż poprzednia, jest jakiś pomysł. Brzmienie nieco przybrudzone, takie nieco wzorowane na latach 80. Melodie są proste, sama konstrukcja utworów też niezbyt skomplikowano, ale nie w tym tkwi problem. Ten album położyły kiepskie melodie, niezbyt dopracowane partie gitarowe. To wszystko jest zagrane jakby na siłę, jakby bez ikry i weny. Nie ma pomysłu i to słychać po pierwszych utworach. Ta bezradność udziela się słuchaczowi i niestety album w pewnym momencie zaczyna męczyć. Głos Oliver Glasa taki nieco hard rockowe, ale jakoś tutaj nie zdaje w pełni egzaminu. Najlepiej wypada w takich nieco hard rockowych dźwiękach jak "Dream On". Duet gitarowy w postaci Rainer/Thommy brzmi jak para mało doświadczonych muzyków, co zaczynają przygodę z heavy metalem. "Nevermore" to mieszanka heavy metal z nutką hard rocka. Nie wiele trafia do słuchacza i ciężko za coś konkretnie pochwalić Voice. Troszkę ciekawiej robi się kiedy wkracza "Schizo Dialogues" i tym razem ta mieszanka hard rocka i melodyjnego heavy metalu zdaje egzamin. Jest melodyjnie, jest klimatycznie i całość potrafi trafić do słuchacza. Stonowany "The privateer" też nie przynosi wstydu. Jest nieco mroczniej, troszkę bardziej topornie. Na sam koniec nieco rozbudowany i nieco ponury "Petrified Dreams". Ten utwór również potrafi wzbudzić pozytywne emocje. Bardziej epicki wydźwięk i stonowane tempo zrobiły swoje.

Voice to jedna z kapel działających w latach 80. Jakim cudem przetrwali i wciąż nagrywają albumy? Nie wiem. To taki sam poziom jak Anvil. Marka znana, kojarzona z latami 80, ale obecnie nic nie wnosząca do gatunku. Jak dla mnie strata czasu i lepiej sięgnąć po inne wydawnictwa. Ze starych kapel znakomite powroty zaliczyli Axxis czy Blitzkrieg. Voice niestety nie.

Ocena: 4.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz