Strony
▼
poniedziałek, 14 października 2024
CLEANBREAK - We are The Fire (2024)
Kariera Jamesa Durbina nabiera rozpędu. Kto by pomyślał, że uczestnik amerykańskiego Idola zajdzie tak daleko i będzie rozpoznawalny? Jego głos jest mocny, wyrazisty i wpasowuje się w stylistykę heavy/power metalową, ale również coś z pogranicza hard rocka. Ma spore możliwości i niesamowity talent. Nic dziwnego, że tak przyciąga fanów takich dźwięków. W ramach solowej kariery wydał już dwa albumy, z czego debiut robił największe wrażenie. Kolejny band to Cleanbreak i tutaj również mamy na koncie dwa albumy. Najnowszy "We are The Fire" też niestety jest troszkę słabszy od swojego poprzednika. Mimo pewnych wad i mniejszej siły rażenia to wciąż muzyka na wysokim poziomie. Płyta ukazała się 11 października nakładem Frontiers records.
Durbin to wiadomo gwiazda i motor napędowy Cleanbreak. Trzeba pamiętać, że ten band to również utalentowany gitarzysta Mike Flyntz, który stawia na pomysłowe riffy i bardziej złożone melodie. Potrafi odnaleźć się na heavy/power metalowej płaszczyźnie, ale potrafi zagrać bardziej w klimatach hard rockowych. Jednak mimo wszystko czuć lekki spadek formy, a przede wszystkim pomysł na kompozycje w niektórych momentach wymagały by dopracowania i nieco urozmaicenia. No jak Frontiers Records to jest też obecny pan Del vecchio, który znów tworzy klimatyczne partie klawiszowe. Wnoszą melodyjny aspekt i nutkę progresywności. Sama zawartość płyta dostarcza sporo frajdy i każdy kto lubi miks heavy/power metal z dużą dawką hard rockowego feelingu ten szybko pokocha to wydawnictwo.
Końcówka płyty robi największe wrażenie. Taki hard rockowy "Start to Breathe" z ciekawym motywem gitarowym i wciągającym refrenem to rasowy hicior, który potrafi oczarować od pierwszych sekund. Dużo dobrego się tutaj dzieje. Agresywny "We are The Fire" to już bardziej heavy/power metal, w który są echa Masterplan czy Primal Fear. Co za energia i drapieżność napędza zamykający "Resilience in our Souls" to istny majstersztyk i przykład jaki potencjał drzemie w Cleanbreak. Mocna rzecz! Początek płyty nie jest zły, bo przecież jest otwierający "warriors Anthem", który przemyca hard rockowe patenty, ale ten epicki rozmach też potrafi oczarować. Hitów nie brakuje i jednym z nich jest rockowy "Never Gone" i dobrze się tego słucha. Pomysłowo to wyszło i próbowali nas zaskoczyć tutaj. Nie do końca przemawia do mnie solidny "Unbreakable" , który nie wiele wnosi do płyty. Jest jeszcze "Can't Lose Hope", który kipi energią i przebojowością. Taki miks heavy metalu i hard rocka tutaj zdaje egzamin. "Breathless" jakiś taki młodzieżowy i nadający się na stadiony utwór o hard rockowym zabarwieniu. Brawa się należą za piękną balladą "Love Again", w którym pewna echa Magnum czy Whitesnake są słyszalne. Kawał dobrej roboty!
Cleanbreak dał nam 40 minut naprawdę udanej muzyki, który przemyca patenty heavy/power metalu i hard rocka. Mamy hity, ciekawe melodie i świetnego Durbina, który wciąż błyszczy. Miło jest widzieć, że jego kariera nabiera rumieńców i wciąż tworzy nową muzykę. Najlepsze jest to, że to wciąż wysoki poziom. Brawo! Warto posłuchać, bo panowie nie zawodzą!
Ocena: 8/10
Nowy i tegoroczny DURBIN nie sprostał debiutowi. A nowy CLEANBREAK ? I tam ( DURBIN ) i tutaj ( CLEANBREAK ) poodchodzili ludzie z zespołu, w DURBIN wszyscy oprócz, wiadomo kogo, a w CLEANBREAK tylko sekcja rytmiczna, ale za to jaka, odeszła. Moim zdaniem CLEANBREAK dał radę, bo nagrał jeszcze lepszą płytę niż ,, Coming Home,, .
OdpowiedzUsuńWstępniak ,,Warrior,s Anthem,, to popis wszystkich członków zespołu, wchodzą na scenę i wiedzą po co tam wchodzą, ale pomimo, że nikt specjalnie tutaj nie szaleje, to i tak wychodzi cosmic-cover.
,,Never Gone,, lepiej zacząć się nie mógł, i lepiej trwać też nie, bo to sabbat,owanie + dio,wanie, ale takie pozawzorcowe, czyli omotane wokół głosu JAMESA, daje i tak nową sabbathową jakość, a i ta bajkowa gitara solowa w kilku swoich wejściach, magia jak z ANDERSENA ( Jana Christiana ). I tylko czemu taki krótki ten numer. Zapętlam po raz chyba dziesiąty, chyba znów się zakochałem... Wybacz dziewczyno...
W ,,Unbreakable,, dalej mącą szlachetnym ołowiem podlanym bajkowymi pasażami MIKE,A FLYNTZ,A, sekcja rytmiczna gniecie z siłą stąpającego po wierzchołkach fal wody jeziora kolosa, a wokal zniewala swoją wciąż bajkową mocą, jak dziewczynka z zapałkami zniewalała swoją siłą i wiarą.
W ,,Can,t Lose Hope,, gitara solowa i wokal prześcigają się w pojedynkach na miłosne uniesienia, i kto wygrywa ? Sami oceńcie...
,, Breathless,, i gniecie, i wygładza powierzchnię lodowej góry, i gdyby nie te zwolnienia, to pewnie byłby przebój ,,jak dla radia,, a tak mamy...przerywnik na oddech, i na... ( kawę ).
,,Deal With Yourself,, to znów muzykowanie na poważnie, i chociaż sam numer jakoś szczególnie nie zniewala, to jednak gitara nie daje zapomnieć o sobie, i wciąż przypomina, kto na tej płycie pije z czartem bruderszaft.
,,Love Again,, . Jakże łatwo się zakochać... I jeszcze jedną ziemską unieść miłość, jak niełatwo... A któż to na tych klawiszach tutaj tak brzdąka ? Bo coś przecież pisać trzeba, ale łezki i tak lecą...
,, Bide Our Time,, zachwyca. i to zachwyca już od samego początku... A sam DURBIN sięga tutaj momentami wyżyny nostalgicznego absolutu, a gdy jeszcze wchodzi na pełnej petardzie cały zespół, oto i mamy ostatni krzyk tamtej młodości.
,, Start to Breathe,, rozmarza się na otwarcie, i tak na przemian z wokalną poezją i instrumentalną, ciężką prozą, płynie, szeroko jak równinna rzeka do morza.
,,We are the Fire,, od początku stawia na pełnozespołowe popisy, i instrumentalnie progresywno-powermetalowe pasaże. Jeśli na trzeciej płycie pójdą na całość, i w tym konkretnie kierunku, to dopiero będzie jazda . Majstersztyk zespołowego grania.
,, Resilience in the our Souls,, i znów pełna zespołowa potencja, taka muzyczna surowizna, ale podana w całkiem przyswajalny dla ucha sposób.
Bajkowa płyta, to i bajkowe kategorie będą, 10, w skali J.Ch. Andersena, i mojej też ...