Strony

niedziela, 3 lipca 2011

KREATOR- Violent Revolution (2001)

Kreator jako zespół można powiedzieć, że się zrealizował bo nie trzymał się jednego stylu, zaliczył sporo interesujących albumów, które może nie były zbyt entuzjastycznie przyjmowane, ale trzeba jednak pochylić czoło przed muzykami, że to wszystko nie robili dla kasy, jednak po to żeby spróbować czegoś nowego, starali się odświeżać swoją muzykę, a ostatnie albumy są tego dowodem, może nie wiele było w tym starego kreatora, ale jednak te krążki nie można też zaliczyć do hołoty . Zespół długo kazał czekać fanom na powrót do korzeni, ale gdyby tego nie zrobili to kto wie czyby jeszcze istnieli? Tak więc nowe tysiąclecie okazało się powrotem Kreatora na właściwy tor, ten który fanom najbardziej pasował jeśli chodzi o muzykę tej legendy. Na nowy album nie trzeba było czekać zbyt długo bo tylko 2 lata , a przez ten czas zespół zaopatrzył się w nowego gitarzystę - Samai Yli-Sirnio co wg mnie było dobrym posunięciem bo zespołowi była potrzebna świeża krew. Tym razem otrzymaliśmy okładkę, która idealnie prezentuje z tym z czym mamy do czynienia starym dobrym kreatorem. No to tyle tytułem wstępu...

Co można powiedzieć o tym co zawiera album?
Otóż album zawiera 12 kompozycji, w miarę zróżnicowanych i utrzymanych na bardzo wysokim poziomie. Jednak wypada przedstawić to nieco bliżej.
Album otwiera „Reconquering the Throne”, który zaczyna się mocnym,drapieżnym riffem, który przypomina nam stary Kreator. Już sama gra Ventora budzi zachwyt. Ale to nie koniec zachwytów. Kolejną rzeczą jest naprawdę dobra forma Mille, może nie jest tak wysoka jak na początkowych albumach, ale ma już swoje lata, więc jest to zrozumiałe. Pod względem instrumentalnym jak i tekstowym kawałek niszczy. Już dawno nie słyszałem tak ostrego utworu w wykonaniu zespołu, troszkę mi brakowało tego na poprzednich albumach. Mocne riffy, drapieżność i te pomysły,hmm moc. Zaraz po ostrym wejściu przyszła kolej na lekkie przystopowanie w postaci 1minutoweego instrumentalnego - „The Patriarch”który jest jedynym tego typu kawałkiem. Czy potrzebny czy nie, pasuje do całości i daje nieco odetchnąć tylko może w złym miejscu zastosowany? Kwestia może i sporna, ale ja bym go nieco inaczej usadowił. A jeśli o same wykonanie, to nie ma się do czego przyczepić, zostało to dobrze zagrane. Zespół zawsze miał smykałkę do robienia znakomitych tytułowych utworach czy to na starych albumach czy nawet tych nowszych. Tym razem też się postarali i dali nam fanom prawdziwy killer, na miarę ich umiejętności - „Violent Revolution” .Zaczyna się od razu z mocnego kopa, zapadającym riffem a to przez jego melodyjność. Ciężej się robi podczas zwrotek i może nie jest szybko to jednak utwór wgniata w fotel. Refren, krótki i zapadający w pamięci no bo jak nie z pamiętać prostej frazy : Violent revolution? Co przesądza jeszcze o genialności tego utworu? Na pewno nie banalne partie gitarowe i tutaj panowie się popisali. Numer 4 na albumie to „All of the Same Blood (Unity)” i tutaj mamy do czynienia z typowym utworem dla tego zespołu. Szybki, drapieżny i naprawdę ostry i do tego długi co jest dużym plusem. Bardzo dobrze się spisują w tym wałku zwolnienia no bez tego było to łojenie w kółko, a tak mamy świetnie rozbudowany utwór. Tak ,po raz kolejny gitarzyści popisują się znakomitym kunsztem, wystarczy posłuchać solówki i wszystko zdaje się być jasne.
Kolejną odskocznią od szybkich wałków jest „Servant in Heaven - King in Hell” w którym dominuje wolniejsze tempo co nie oznacza że utwór nie ma ognia. Choć początek jest spokojny, to jednak gdy wchodzą gitary to robi się bardzo melodyjnie i to jest rzecz, która cechuje ten wałek. Najlepszym przykładem są partie gitarowe. W tym utworze bardzo umiejętnie się przeplata nieco cięższy klimat z tym nieco bardziej łagodniejszym. Mocnym punktem albumu jest „Second Awakening” który jest kolejnym ostrym utworem, pełnym agresji i dzikości. I takie oblicze zespołu najbardziej mi pasuje. Oczywiście nie zabrakło też miejsca na melodyjność czy krótkie zwolnienia ,ale największą frajdę sprawia mi słuchanie refrenu. Dobrze prezentuje się „Ghetto War”- choć nie rzuca na kolana, to jednak od mówić mu niczego nie można. Dobra praca muzyków, ciekawe tempo i całkiem udany refren, jednak jeśli miałbym wskazać najsłabszy utwór to wskazałbym właśnie na ten utwór. Mocnym punktem albumu jest „Slave Machinery” w którym bardziej postawiano na techniczne granie niż jakieś szybkie napierdalanie, ale i tak utwór jest godny uwagi ze względu na partie gitarowe oraz mocny wokal Petrozzy. O szybsze bicie serca przyprawia mnie kolejny killer na tym albumie- „Bitter sweet Revenge”który jest typowym dla kreatora utworem, w którym zostało zawarte wszystko to co najlepsze w Kreatorze.
Kolejny numer na krążku to „Mind On Fire” to kolejny interesujący utwór, w którym największy podziw wywołał u mnie riff, który może nie jest ostry, ale pomysłowy i to jest najważniejsze.
A album zamyka „System decay” którym jest również świetnym utworem w którym imponująca gra Ventora idealnie pasuje do riffów wykrzesanych przez obu gitarzystów. Bardzo udane są zmiany temp gdzie raz jest szybciej a raz wolniej i tak naprawdę utwór nie ma wad.

Ponad 10 lat zespół kazał czekać na album tego pokroju, na album w stylu typowym dla zespołu, albumu który będzie zawierał to co najlepsze w kreatorze. W końcu zespół poszedł po rozum do głowy i nagrali to na co fani czekali już od długiego czasu, albumu w stylu który prezentowali na początku kariery. Może nie dorównali swym największym dziełom,ale porażki też nie ponieśli, bo nagrali naprawdę bardzo dobry materiał, którego nie powinni się wstydzić. I jest to album dzięki któremu zespół wrócił na właściwy tor i zrobili wielką przyjemność fanom bo jednak Kreator to dla nich ten grający thrash anie jakieś industrial czy też nawet death. I myślę że te gatunki niech zostawią innym. którzy się w tym specjalizują . Za ten album dam 9/10 i myślę że warto znać ten go. Polecam.

2 komentarze:

  1. Twój komentarz by pasował do innych, wcześniejszych albumów KREATOR. Miło że tym albumem wrócili do korzeni:D

    OdpowiedzUsuń