Strony

czwartek, 28 lipca 2011

RUNNING WILD - Gates to Purgatory (1984)

W dzisiejszych czasach ciężko o dobry debiut,o zespół który nie będzie zespołem jednej płyty, lecz będzie o sobie dawał znać za każdym razem, gdy będzie wydawał płytę. Takie rzeczy działy się tylko w latach 80. Weźmy choćby Running Wild, który zaczął z grubej rury za sprawą „Gates to Purgatory” i potem kolejne albumy były na podobnym poziomie. Tak więc Running Wild to potęga heavy / speed metalu nie tylko w kręgu Niemiec i to wie każdy fan
heavy metalu. I choć zespół obecnie przeszedł w stan spoczynku to jednak ich dorobek i wkład w tą kategorię muzyki jest ogromny. Ich albumy są naprawdę na bardzo wysokim poziomie i właściwie nigdy poniżej niego nie zeszli,bo nawet ostatnie wydawnictwa były co najmniej dobre.
Ale jak każda legenda tak jak i ta ma swój początek, a jest nim rok 1984r w którym to na świat wyszedł „Gates to Purgatory”. Wiem, że album może być różnie odbierany, jednak obiektywnie patrząc na ten album i na te lata to jednak trzeba przyznać, że jest to istotny album dla heavy metalu jak dla samego zespołu. Czemu? Bo tak naprawdę z Niemiec nic ciekawego nie wypływało, poza tym fascynacja NWOBHM też zrobiła swoje. A jednak przyszedł czas na ten kraj i lepszego okresu na debiut nie mogli znaleźć. Running Wild jest znany przede wszystkim z tematyki pirackiej i to pod każdym względem poczynając od muzyki aż po image. Jednak nie zawsze tak było.
Na debiucie jak i na drugim albumie zespół był typowym zespołem ubranym w skóry i standardowo
śpiewający utwory o tematyce...satanistycznej. Wiem, co teraz myślicie, pewnie grali black metal?
Ano właśnie nie,bo choć tematyka jest jaka jest, to jednak muzykę nie bardzo da się zaliczyć do black metalu. A co do samego stylu jest nieźle, ale zespół by nie pociągnął długo w takim graniu,
zbiegiem czasu stałby się jednym z wielu, ale Rolf przeczuł to i przemiana jaka nastąpi na 3 albumie spowoduję, że staną się zespołem jednym z niewielu. Jednak wszystko w swoim czasie, skupmy się na debiucie.
Pierwsze co się rzuca to dość niezła okładka, która jest odpowiednia do tego co grają, ale jak zauważyliście, nie ma żadnych szatanów, pentagramów i nic z tych rzeczy.
Natomiast jeśli chodzi o tytuły utworów, no to faktycznie do tyczą wątku satanistycznego.
Oczywiście największą rolę odegrał Rolf Kasparek, który podzielił obowiązki gitarzysty i wokalisty
i co ciekawe w obydwóch rzeczach jest bardzo dobry.
Co zespół zaprezentował na debiucie? Ano surowy heavy/speed metal z niemiecką precyzją, ale to jeszcze nie jest ten Running Wild, który wszyscy kochamy. Ale nie oznacza, że album jest słabszy. oj nie. To właśnie stąd pochodzą takie perły jak choćby „Prisoners of Your Time” czy też
„Genghis Ghan”. Skoro jesteśmy przy kompozycjach, to trzeba wspomnieć, że album jest równy, bo nie natrafiłem na jakieś słabsze utwory na tym albumie, a jedynie co może smucić, że początkowo na album trafiło 8 utworów, później jeszcze dorzucono 2 bonusy i łącznie dało to 10 kompozycji, które imponują bardzo wysokim poziomem oraz niezwykłą aranżacją.
Już sam otwieracz „Victim of States Power” to bardzo szybki kawałek, który charakteryzuje się niezwykła rytmiką oraz chwytliwym refrenem. Jednak trzeba też zwrócić na solówki w wykonaniu obu gitarzystów, to właśnie oni są tutaj najmocniejszym ogniwem!
Natomiast „ Black Demon” to nieco wolniejszy utwór, bardziej wyrachowany, w którym można się zachwycać choćby bardzo melodyjnym riffem,ale i refren jest tak przebojowy, że śmiało nadaje się żeby rozruszać publiczność. „ Preacher” pomimo wolnego tempa, tez prezentuję się co najmniej dobrze, a to za sprawą pomysłowego riffu i nie zwykłej mocy jak płynie z partii gitarowych. Ale jeśli miałbym być wyrocznią, to dla mnie jest to najsłabszy utwór na albumie
Pewnie nie wierzycie, ale „Soldier Of Hell” to kolejna perełka i tutaj imponuje już nie tylko wpadającym w ucho riffem czy też skocznym refrenem, ale zwłaszcza niezwykłymi solówkami, które są na tym albumie istotnym elementem. A słychać,że choć muzycy pierwszy raz nagrywają krążek, to jednak mają talent nie tylko w tworzeniu hitów, ale w wykonaniu.
Dla mnie zawsze najlepszym utworem z tego albumu pozostanie „ Diabolic Force”. To się nazywa petarda i to już chodzi nie tylko o dynamikę, szybkie tempo i mroczny refren,ale o partie gitarowe.
A mamy ich tutaj sporo, bo praktycznie pierwsze solówki już pojawiają się po pierwszej zwrotce i refrenie, a drugie nieco później i oby dwa te momenty zasługują na szczególne zainteresowanie.
Posłuchajcie tej melodii zagranej przez Rolfa, a zrozumiecie dlaczego to jest dla mnie najlepszy utwór. Tak, wspomniałem, że „ Diabolic Force” jest petardą, prawda?
No to ciekawe jak określicie „ Adrian S.O.S”? Bo jest to najszybszy kawałek na albumie i pomimo krótkiego czasu trwania, niszczy swoją energią i dzikością. Oczywiście nie tracąc tych wspaniałych cech jakie charakteryzowały poprzednie utwory. A jeszcze wyjaśnienie tytułu,jakby ktoś nie wiedział – Adrian Son Of Satan( syn szatana). I na koniec albumy trafiły 2 kawałki, które są najcenniejsze, dlatego że idealnie prezentują to co zespół będzie grał później w okresie pirackim.
Prawda, że „Genghis Ghan” i „Prisoneers Of Your Time” mają coś z tego okresu?
Poza tym są to największe hity z tego albumu, zwłaszcza ten ostatni, który jest grany na każdym koncercie zespołu, nawet na tym pożegnalnym. Spytacie co w nim szczególnego?
Ma chwytliwy riff i potrafi porwać publikę refrenem,podczas którego to fani śpiewają na życzenie Rolfa. No i jeszcze zostały nam dwa bonusowe utwory: „Walpurgis Night” oraz „ Satan”.
Idealnie pasują do albumu i to pod każdym względem nawet poziomem, a dobrze mieć jeszcze kilka minut muzyki więcej,czyż nie?

Jak sami widzicie, ciężko napisać coś negatywnego o „ Gates To Purgatory”, bo jest sporo plusów, poczynając od świetnych kompozycji kończąc na wykonaniu, a jedynie na co może ktoś ponarzekać to na brak pirackiej muzy, oraz na nieco surowe i mało perfekcyjne brzmienie, ale czy jest to faktycznie powód do zmartwień? Czy naprawdę te pierdółki stoją na przeszkodzie, żeby sławić ten album jak i zespół? Black Hand Inn ani Death Or Glory to nie jest, ale bardzo dobry debiut, o którym nie można zapomnieć jeśli mówimy o Running Wild. Nota 9.5/10

2 komentarze:

  1. Jak dla mnie debiut doskonały, szkoda tylko, że bonusy pochodzące z CD nie zostały nagrane raz jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  2. No płyta genialna to fakt:D Ciekawi mnie jak długo by dali grać w tym stylu?:P

    OdpowiedzUsuń