Iced Earth to dla wielu zespół, który nie może istnieć bez swojego frontmana Matta Barlowa. Jednak nic nie trwa wiecznie. I coś co mogło się wydawać wiecznie, nagle zaczęło ulegać niszczeniu. Zespół właściwie przez kilka ładnych pale lat wydawał solidne albumy, a ich reputacja i sława nie malała i się tylko umocniło. Tragedia z Września 2001 jakoś wpłynęła na Matta Barlowa na tyle, że przestał czuć popęd do muzyki. Co za tym poszło? Nie był już tak aktywny przy produkcji kolejnego albumu, to jest „Glorius Borden”. Tak o to w zespole pojawił się znany i ceniony śpiewak Tim Owens, który występował w Judas Priest. Album wywołał spore zamieszanie wśród fanów dzieląc ich na tych którzy wielbią IE z Barlowem, a także na drugich, którzy kochają wszystko co wyjdzie z pod ręki Jona Schaffera. Po kontrowersyjnym albumie Schaffer wskrzesił po raz drugi Demon & Wizards. I tak po 3 latach od pierwszego albumu z nowym wokalistą zespół wraca z nowym albumem za tytułowanym „Framming Armaggedon”. Nic w tym by nie było kontrowersyjnego, gdyby nie pod tytuł, a mianowicie Something Wicked part 1. Co dawało dwie jasne podpowiedzi: 1) jedna z dwóch części albumu 2) nawiązanie do najlepszego moim zdaniem albumu zespołu tj "Something Wicked This Way Comes". Tak więc w 2007 roku dostaliśmy ósmy album zespołu będący drugim i zarazem ostatnim albumem z Owensem. Cieszył mnie fakt, że zespół postanowił kontynuować opowieści fantastyczne o końcu świata. Właściwie Jon Schaffer miał ową historię i tematykę przygotowaną już od dawna przygotowaną tylko wytwórnia mu nie zezwoliła na wydanie. Ten krążek został wydany pod skrzydłem wytwórni SPV, a za produkcję jak za i kompozytorstwa odpowiada nie kto inny jak sam Schaffer. Również ciekawie na tle tego wszystkiego wypada dość elektryzująca okładka autorstwa Franco. Czy jest to jeden z najlepszych albumów zespołu? Czy wypada lepiej niż poprzednik? Na pewno tak....
Już sam wstęp jest kontrowersyjny i daje do zrozumienia że „Overture” jest wstępem do albumu koncepcyjnego. Zabieg dość istotny jak na zespół, ale nie pierwszy. Jest klimat, jest nie pewność i bogactwo instrumentalne. Ale do czego to prowadzi? Prowadzi do killera w postaci „Something Wicked part 1”, który brzmi jak kawałek idealnie skomponowany pod talent i warsztat Owensa. Jest ciężar, jest pazur, jest agresja, jest też progresji trochę, ale tutaj jest granie do jakiego Owens nas przyzwyczaił przy swoich wcześniejszych zespołach. Sam warstwa instrumentalna brzmi jak Iced earth z najlepszego okresu. Jest to na swój sposób melodyjne i chwyta, co nie jest akurat łatwe w przypadku tego zespołu, gdzie wszystko jest toporne na swój sposób. Często na albumie na tkniemy na przerywniki w stylu „Invasion”, gdzie mają nas przeprowadzić przez historię. Z jednego krótkiego utworu przenikamy do dość dynamicznego „Motivation of Man”, gdzie też jest krótki czas trwania. Właściwie ma sporo cech do tego aby rozgrzać fanów na koncertach. Znów można pochwalić zespół za atrakcyjne granie, a przede wszystkim w miarę melodyjne i łatwo przyswajalne. „Setian Massacre” to jeden z bardziej rozpoznawalnych kawałków na płycie, gdzie przeplata się dynamika i atrakcyjne melodie, nawet refren chwyta. Tim Owens sprawdza się przy takich petardach. Innym rodzajem killera jest „A charge to Keep” gdzie są chórki, którą podnoszą atmosferę, jest prostota w melodiach, w partiach gitarowych, no i ten refren. Na korzyść wychodzi tutaj nieco wolniejsze tempo. Ciekawie się prezentuje akustyczny przerywnik „Reflections”, ale i tak jest niczym w porównaniu z „Ten thousand strong”. Utwór, który posłużył do promocji albumu i do którego nakręcono ciekawy klip, do którego obejrzenia zachęcam. Sam utwór uważam za jeden z najlepszych wypieków zespołu i za najostrzejszy na płycie. Drapieżność, szybkość, melodyjne i ostre partie wokalne Tima to cechy charakterystyczne tego utworu. Kolejny przerywnik „Executions” zaczyna nieco drażnić no bo ile można słuchać razy te niezbyt ciekawe przerywniki, które nie oferują zbyt wiele jeśli chodzi o muzykę. Tempo nieco siada wraz z kolejnym utworem tj „Order of The Rose”, gdzie prostota nie wyszła okazała się ślepym zaułkiem. Jednostajne tupanie, smęcenie w zwrotkach nieco męczy i jedynie ciekawie się prezentuje refren. „Catyslysm” prezentuje ciekawe dźwięki różnych tam zjawisk przyrodniczych. „Clouding” nie wiem co słuchacze słyszą w tym utworze takiego genialnego. Dla mnie to są smęty. Może i jest to wzruszające, niesie ze sobą emocje, dla mnie to jednak zbyt smutne i przygnębiające. Druga połowa tego utworu nieco atrakcyjniejsza, ale też nie do końca przekonuje. Dla mnie jeden z słabszych momentów na albumie. Tylko dobrze prezentuje się 'Infiltrate and Assimilate”, gdzie słychać praktycznie to co do tej pory aczkolwiek podane w gorszej formie. Nieco lepiej się prezentuje bardziej żywszy i bardziej energiczny „Retribution Through the Ages”, gdzie znów jest spora dawka melodii, choć też nie podoba że jest to jednostajne i nieco monotonne. Ciekawie brzmi „Something Wicked part 2” taki instrumental z motywem z części pierwszej, jednak brzmi to dość ciekawie ze względu na bogactwo różnych dźwięków. Nie wiem czemu, ale najbardziej przypadła mi do gustu kompozycja, w której to maczał palce Owens, a mianowicie „the Domino Decree”. Jest posępnie, jest sporo fajnych motywów, są atrakcyjne melodie no i ten refren- czysty Ripper. No właśnie więcej tutaj patentów z wcześniejszych bandów Rippera. Wokalnie tez mnie Ripper zniszczył w tym utworze. Dla mnie perła. Nie wiem czemu, ale jak słyszę solówki to mi się kojarzy z „Mad arab” wiadomo kogo. Oczywiście album zyskuje jedynie przy takich utworach jak tytułowy „Framming Armaggedon”. Taki drapieżny, bardzo dynamiczny utwór utrzymany w konwencji power/heavy czyli to co Ripper lubi najbardziej. Jak dla mnie kolejna istotna kompozycja na tym albumie. I to jest przykład jak powinien brzmieć cały album. Z kolei „When Stars Collide (Born Is He)” jest nastawiony na klimat, jest nieco podniośle w refrenie, ale całość ma wywołać wśród słuchacza emocje. Zabieg udany. Całość zamyka kontrowersyjny „The aweking”. Jest tutaj znów podniośle, ale to nie koniec opowieści, trzeba czekać na kolejną odsłonę, która ma miejsce rok później. W takim wielkim stylu kończy się album i wzbudza mieszane uczucia.
No bo tak brzmi „Framming Armageddon” fantastycznie i śmiało mogę go zaliczyć do najlepszych albumów zespołu. Ciekawie została poprowadzona historia, jest ciekawo zrealizowana poprzez różne wzbogacenia instrumentalne, a to jakieś odgłosy i inne dźwięki natury. Pod względem wykonania i całej produkcji nie można mieć zastrzeżeń. Zarówno Ripper, Schaffer odwalili kawał dobrej roboty. Jednakże miejscami słychać zmęczenie, brak pomysłów co przedkłada się na nie wydolność w odsłuchu. Jest sporo killerów i grania do jakiego przyzwyczaił nas zarówno Iced earth jak i Ripper, szkoda jednak że nie postawiono na większą ilość energicznych utwór jak choćby tytułowy. No nic tak czy siak album wypada naprawdę dobrze, a jedynie co jest minusem to że zespół wydał drugą część tej historii z nowym/starym wokalista Mattem Barlowem. Dla mnie dziwny zabieg, bo skoro zaczęto to z Ripper to z nim to powinno być zakończone, a tak no cóż zamiast tworzyć całość, jest to dla mnie odrębna nuta, odrębne krążki. Minęły 4 lata i zapał do słuchania tego albumu nieco opadł, ale Ripper jest jak magnes wciąż przyciąga i zachwyca. Nota : 7.5/10. Polecam
Ja akurat jestem z tych co to paździocha Owensa nie trawią ani w Iced Earth ani tym bardziej w ukochanym Judas Priest. Mam taka zasadę, że jak zbieram CD jakiegoś zespołu to staram się wszystkie ale CD Earth i Judasa z Owensem nigdy na mej półce nie postawię.
OdpowiedzUsuńPrzypominasz moje podejście kilka lat temu, kiedy uważałem że Jugulator i Demolition to profanacja JP, z czasem posłuchałem koncertu Live In London i przekonał mnie Judas Priest z Owensem i tak zacząłem przygodę z tymi dwoma albumami. JP byli bardziej brutalni, bardziej nowocześni i zatracili gdzieś tą klasyczność. Ale Jugulator kocham :D I dobrze że przestałem patrzeć na ten przez pryzmat wcześniejszych albumów. A co Framming armageddon, dobry jest to koncept album, ale też zbyt rozwlekły jak dla mnie:P
UsuńNie miałem pojęcia o tym, że są podwójne wersje wokalne tych piosenek, ale próbka kilku wykonań Barlowa faktycznie pokazuje jakąś niemoc i utwierdza mnie w przekonaniu, że Owens za mikrofonem wypadł tu lepiej, niż zastępując Halforda w Judas Priest.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o "Ten Thousand Strong", to rzeczywiście jest to świetny kawałek, teledysk do niego jednak nie zachwyca - kojarzy się z kiczowatym sf jak z komiksu i "Gwiezdnych wojen".
C.d. Istnienie tych wersji w wykonaniu Barlowa jest dla mnie sporym zaskoczeniem także dlatego, że przecież nie było go już na poprzedniej płycie - "The Glorious Burden".
OdpowiedzUsuńA propos współpracy Schaffera z różnymi wokalistami, trochę dziwi mnie brak recenzji płyt Demons & Wizards, bo ich pierwszy album uważam za absolutnie genialny - jego strona rytmiczna (perkusja) mnie po prostu oczarowała, już przy pierwszym słuchaniu.
Wiele recenzji i fajny płyt brakuje na blogu, ale to wynika z braku czasu :P Ciężko samemu ogarnąć to wszystko, więc ost pozostaje mi skupiać się na nowościach. demons i Wizard to warty uwagi projekt to fakt :D Szkoda, że na dwóch albumach się skończyło :P
OdpowiedzUsuń