Strony

środa, 24 sierpnia 2011

SAVAGE BLADE - We are the hammer (2009)

We are The hammer” czyżby tytuł nowego albumu Manowar?Nie choć tytuł bardzo bojowy, to jednak jest to tytuł albumu pewnej kapeli z kanady, która się zwie Savage Blade. Nazwa też bojowa i można, a nawet należy dodać że to debiutancki krążek tej grupy. Zespół został założony z inicjatywy Erica Hoodicoffa, Chrisa Randa, Chrisa Killeena, Marca Hamelina i byłego wokalisty -Mormon Nikko Forsberga w 2008 roku. I rok zespół przygotowywał album i to co zawiera owy album to tradycyjny heavy metal z domieszką NWOBHM, to też często spotykanym tagiem do muzyki prezentowanej muzyki przez ten zespół jest NWOTHM. Jakie wpływy można usłyszeć w ich muzyce? No choćby: Saxon, Manowar, Judas Priest, Scorpions, Dio, Blitzkrieg, Overkill, Accept, Anthrax, Metallica,Mercyful Fate. Zespół ma potencjał, ale całościowo nie zachwyca owy album, są niedociągnięcia, a plusach ciężko tutaj mówić.

Zacznijmy od jednego z najważniejszych – wokalisty Nikko Forsberga, który śpiewa niczym Dave Mustain'a z Megadeth. Nie można też pominąć dobrej produkcji, której dokonał sam zespół przy pomocy Andiego Chuta. Jednak to same kompozycje psują cały efekt, bo utwory skomponowane przez Erica Hoodicoffa, Chrisa Randa & Nikko Forsberga są raz bardzo dobre, a raz średnie i to właśnie różnorodny poziom samych kompozycji przedkłada się że album nie jest do końca równy.
No to przyjrzyjmy się owym utworom. No więc taki otwierający „We are the Hammer” jest najlepsza kompozycją na albumie. Taki energiczny kawałek, gdzie w riffie słychać wiele kapel, od tradycyjnych po te thrashmetalowe. Riff jednak najbardziej skojarzył mi się z Scorpions i ze starym Anthrax. Kawałek ma skoczne tempo i do tego łatwo w padający w ucho refren. Ogólnie taki heavy metal w wykonaniu tego zespołu, to duża dawka energii, niestety dalej będzie z tym różnie. No bo co można napisać o takim „Night of Blade”? Że ma wyraźne wpływy NWOBHM, że gdzieś w tle słychać Saxon, czy też Scorpions. Najlepiej wypada riff, choć jest co najwyżej średni. Jakieś to smętne i nijakie. Mamy mało porywający riff, ale refren tez nie wiele mu odstępuje. Może miało być urozmaicenie, a wyszła kicha z tego. Podobne wpływy można usłyszeć w kolejnym bardzo dobrym kawałku - „Merlin” i tutaj mamy to granie, które mnie zauroczyło z pierwszej kompozycji. Energiczny heavy metal osadzony w brytyjskim graniu z lat 80-82, a także w thrash metalu. Zespół to umiejętnie łączy, a takim pomostem między dwoma gatunkami jest wokalista Nikko, będący drugim Davem Mustainem. W tym kawałku wokalista pokazuje klasę i swoje nie przeciętne umiejętności i to że to on tutaj rządzi. Mamy tutaj dynamikę i szybkie tempo, ale nie brakuje takich zwolnień i motywów Megadeth. Skoczne tempo bardzo fajnie buja i tego oczekuje od ich muzyki. Oprócz szybkich, skocznych kawałków, mamy też rozbudowane i bardziej łagodniejsze kawałki, gdzie postawiono na nastrój i emocje. To słychać w „Willow Run” 6 minut i ma się nieco dość tego rzemieślniczego grania. Bardzo w stylu Scorpionsów brzmi za to „In the Eye of Storm”. Mamy riff odegrany z miłością do Niemieckiego dinozaura Hard Rocka. Jest to dość ciekawa kompozycja, bo oprócz dobrego riffu, mamy też drapieżny i bardzo koncertowy refren i znów można mówić o jednym z mocniejszych punktów na albumie. Saxon i NWOBHM słychać znowu w „Stallions of The Highway” i kto by pomyślał, że to nagrano w 2009roku? Jak dla mnie brzmi jak wyjęty po prostu z ery lat 80.Bardzo rytmiczny riff i taki naprawdę bujający. Chce się tupać nóżką w rytm perkusji i robić headbanging, a to już świadczy o samej kompozycji. No i ten refren, no klasa sama w sobie i mamy darmową podróż do przeszłości. Ryk harleya i smak wolności można poczuć w „Silver Ghost” i w podobnej stylizacji i z podobnymi skojarzeniami został zagrany kawałek. Jeden z krótszych kawałków na albumie i również ma energię w sobie co poprzednie utwory. Riff taki prosty, ale wciąż takie riffy potrafią zauroczyć słuchacza. No i tak grają debiutanci, coś nie prawdopodobnego, bo brzmi jakby to nagrał jakiś stary wyjadacz z ery NWOBHM. No i znów powrót do Scorpionsów w riffie „Crowfoot” i tym razem też nawet przyjemny kawałek utrzymany w wolnym tempie. Niedosyt pozostawia riff jak główny motyw, bo jest tylko średni i bez jakiś fajerwerków tym razem, zresztą refren też tylko dobry. Za najdłuższą kompozycję liczącą sobie ponad 7 minut robi na albumie „Magic Of the Night” i nie powiem mamy tutaj nieco ambitniejsze granie, choć dalej zakorzenione w NWOBHM. Kawałek utrzymany w średnim tempie z ciekawym motywem i z chwytliwym refrenem. Mamy tutaj sporo interesujących melodii i w sumie mogło być gorzej. Słabszym momentem na albumie jest „The eagle is stranded”, gdzie początkowy motyw jakiś taki nie trafiony i jedynie końcowa faza jest w miarę ciekawa. Całość zamyka przepiękny instrumentalny kawałek w postaci „Opus of fire”, który zarazem jest najkrótszą kompozycją na albumie.

Minęło 50 minut muzyki i lekki nie dosyt pozostaje, bo pomysł i potencjał zespół ma, ma odpowiednich ludzi, do tego utalentowanych, ale problem leży wśród samych kompozycji. Bo mamy killery, bardzo dobre kompozycje, ale mamy też słabsze momenty. Jednak album się broni, bo zawiera muzykę opartą o stare patenty, wzorowaną na zespołach grających w latach 80 i nie jest to takie badziewne jak mogłoby się wydawać. Jest to dobra muzyka i nic ponadto, bo czegoś brakuje w poszczególnych kompozycjach, brakuje kropki nad i, brakuje magii, brakuje totalnie niszczących motywów. Muzyka przyjazna dla ucha i relaksująca będąca darmową podróżą w przeszłość. Największym odkryciem jednak dla mnie jest sam wokalista i życzę mu jak najlepiej, żeby tylko gdzieś nie przepadł. Ode mnie mocne 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz