Co mi się podoba w niemieckich kapelach to ich wyrafinowanie, trzymanie się jednego stylu, a przynajmniej trzymanie się tej samej struktury. Można tutaj wiele zespołów wymieniać, a jednym z nich jest bez wątpienia Warlock, założony przez Doro Pesch. Ich muzyka nie ulegała zmianie, co albumy to praktycznie to samo. Z tym, że na Hellbound było nieco ciężej, mniej przebojowy i właściwie kolejny album”True as steel” z 1986 roku to taka mieszanka przebojowości z debiutu i tego nieco cięższego heavy metalu z drugiego albumu. Tempo w jaki pracował Warlock było godne podziwu bo rok za rokiem pokazywał się kolejny album, a zespół przecież także koncertował. Muzyka się utrzymała, choć zespół nie. Już w 1985r Niko Arvanitis zastępuje gitarzystę Rudy’ego Grafa, ale zmiana zbytnio nie wpłynęła na muzykę i jej poziom. Produkcją po raz kolejny zajął się H. Staroste. Jest szczery heavy metal, ale jest też szczypta glam metalu kojarząca się choćby z Dokken, jest hard rock. Ale to wciąż Warlock z Doro Pesch na wokalu.
Choć na albumie znalazło się tym razem 11 kompozycji, to jednak nie wpłynęło to na długość trwania albumu. Wciąż krążek trwa mniej niż 40 minut. I mamy materiał dość urozmaicony. Mamy szybki, wręcz speed metalowy otwieracz „Mr. Gold” i tutaj słychać styl, poziom, przebojowość debiutu i to wróżyło na naprawdę dobry materiał. Jasne, że słychać podobne inspirację co na poprzednich płytach, a więc Accept, Judas Priest, Saxon. Bardzo melodyjny riff został tutaj zagrany, a i dobrze bo takich partii gitarowych potrzeba, bo to właśnie one przyczyniają się, że zostaje coś w głowie po tych 4 minutach. Jak dla mnie jedna z najlepszych kompozycji jakie stworzył Warlock. Bardzo chwytliwy refren tutaj został stworzony, bo jak można być obojętnym na „No mercy for mr. Gold”? Nie zabrakło też wręcz hymnowego „Fight for Rock” do którego nakręcony pierwszy klip zespołu. Bardzo dobra kompozycja utrzymana w średnim tempie, z bardzo chwytliwym, koncertowym refrenem. Też jedna z ciekawszych kompozycji na albumie. Nieco glam metalu, nieco Dokken, nieco Scorpionsów i mamy “Love in the Danger Zone”. Jak można usłyszeć Heavy Metalu jest mniej, bardziej nastawiono utwór na łagodniejszy wydźwięk, na przebojowość i przyjemnie się tego słucha. Najlepiej prezentuje się solówka i refren. Znów „Burning the Witches” można usłyszeć w „Speed of Sound”, gdzie mamy pędzącą sekcję rytmiczną, gdzie mamy dynamiczny riff, sporo prostych i chwytliwych melodii. Jednak zabrakło nieco przebojowości i tu winą obarczę nieco mało wyrazisty refren. Czy wam się podoba czy też nie, jest to jedna z najlepszych kompozycji na albumie. Tajemniczo się zaczyna „Midnite in China” gdzie nawet słychać klawisze. Kawałek ma urokliwe, średnie i takie skoczne tempo. Dobrze też została rozegrany główny riff, jest prostota, jest melodyjność. Refren no to takie glam metalowe i hard rockowe wcielenie. Jest dobrze i tylko dobrze, bo słyszę spadek formy. Jedną z moich ulubionych kompozycji w całej karierze Doro jest „Vorwarts, Allright”. No to jest Warlock jaki lubię, szybki, dynamiczny, melodyjny i przebojowy. Tutaj wszystko jest prosty, ale tak szybko wpada w ucho, że nie sposób się od tego uwolnić. Perfekcja i szkoda, że więcej takich perełek na albumie nie ma. Dla mnie kawałek bardziej by pasował do „Burning the Witches”. Nieco Judas priest, nieco Saxon, trochę hard rockowego zacięcia i mamy kolejny hicior w postaci tytułowego „True as steel”. W utworze może się podobać nie tylko skoczne tempo, prosty rasowy riff, ale też taki rycerski, bojowy refren, który jest bardzo podniosły. Kolejna mocny punkt na albumie. Prosty i taki nieco łagodniejszy jest również „Lady in Rock'n Roll Hell” i również jest to mieszanka Heavy metalu spod znaku Accept, Judas Priest, Saxon i glam metalu w stylu Dokken. Szału nie ma, ale słucha się tego nawet przyjemnie. Na albumie nie obeszło się bez ballady. „Love song” jest dobrą balladą, ale główny motyw jakoś mało przekonujący. Najlepiej z tego kawałka prezentuje się ciepły refren i solówki z których wydobywają się emocje. Niczym nie zaskakuje „Igloo on The Moon” bo to też taka mieszanka heavy metalu, nieco hard rocka,czy też glam metalu. Słucha się tego przyjemnie, ale jakiegoś uniesienia muzycznego nie doznałem. Riff ot co dobry,a refren buja, ale nie zostaje w pamięci. Ciekawym pomysłem było nagranie isntrumentalnego kawałka, ale TOL, raczej odpycha chaotycznością niż miałby przyciągać i zachwycać.
Jaki jest ostateczny werdykty? Kolejny dobry porcja metalu ze strony Warlock. Jest nieco hard rockowo, jest nieco przebojowo. Jednak zabrakło kropki nad i. Za mało speed metalowego łojenia, za dużo smęcenia. Jest to miła, ciepła muzyka, ale chciałem czegoś jednak więcej. Płyta dla zagorzałych fanów Doro i Warlock. Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz