Strony

czwartek, 29 września 2011

TYRANEX- Extermination has begun (2011)

Co łączy Destruction, Slayer oraz całą wielką czwórkę? Wszystkie owe zespoły nie zaczynały od typowego thrash metalowego krążka. Bo choć zespoły grają thrash metal to jednak często zaczynali do speed metalowego grania. Potem jednak szybko zweryfikowali swój styl i pomysł na granie. Dzisiaj trudno znaleźć kapelę, która określa się mianem thrashmetalowej, a gra wręcz speed metalowo. W tym roku tego dokonał zespół Megahera, ale ich debiutancki album do końca mnie nie przekonał. Jednak innym zespołem, który tego dokonał jest szwedzki Tyranex. Można rzec zespół znikąd, bo wcześniej nie byli szerzej znani. Zespół ten powstał w 2005 roku w Stockhomie z inicjatywy gitarzystki Linnea Landstedt i wokalisty Paloma Estrada. Szybko skład uzupełnił basista Stefan thylader i tak zespół nagrał 3 utwory, które potem znalazły się na demie. Jednak Paloma opuścił zespół po roku współpracy i nowym wokalistą został, a raczej została Linnea i powiem jedno. Żeby doszukać się na albumie dowodów, że to kobieta śpiewa za sitkiem graniczy wręcz z cudem. Gdyby nie dobrodziejstwo jakie można czerpać z internetu do dziś bym nie wiedział, że wokalista który wyciąga górki i dość fajnie drze się jak przystało na speed/ thrash metalową kapelą z feelingiem lat 80 jest...kobietą. W roku 2008 światło dzienne ujrzało demo „Blade of Sacrificer” i 3 lata później ukazuje się pełnometrażowy debiutancki album tej formacji. Tytuł owego albumu jest „Extermination has begun”. Jest to muzyka z klimatem lat 80 i brzmi niczym debiutancki krążek wielkiej kapeli thrash metalowej, słychać taki Slayer, czy Destruction z debiutu, ale słychać tez inne kapele. Można im zarzuć, że grają wtórnie na jedno kopyto i co tam komu leży na sercu, ale na pewno nie brak ostrego i energicznego grania. Mamy chwytliwe riffy, heavy metalowe melodie, różnorodne partie gitarowe i sekcje rytmiczną, a do tego nie okiełznany, brutalny i drapieżny wokal wokalistki i tutaj brzmi niczym męski wokalista i to słychać od pierwszych dźwięków na albumie.

Jak to bywało na krążkach z lat 80 tak i tutaj jest krótki materiał, który trwa zaledwie 36 minut i wszystko został rozłożone na 9 utworów. Skłamałbym, że są różnorodne bo tutaj cały czas jest szybko i do przodu i choć różnice między utworami są nie wielkie to jednak słucha się tego przyjemnie. Weźmy taki „The weak strikes Back” i można zarzucić, że to już gdzieś było, że jest to wtórne. Ale czyż nie to jest piękne w tym? Wolę odświeżone, stare sprawdzone patenty i to w dodatku takie które kochałem na debiutanckich albumach Slayera czy Destruction niż pseudo nowoczesny thrash metal, który jest bardziej techniczny niż melodyjny. Mamy pędzącą sekcję rytmiczną, rasowy, taki wyjęty z lat 80 riff i nie okiełznany wokal, nieco surowy, nieco drapieżny i daleki od ideału technicznego wokalisty, ale liczy się urok i rytmiczność, a to bez wątpienia jest. Jest ostry riff i zapadający w głowie główny motyw. Jednak to jest nic w porównaniu z solówkami wygrywanymi przez panią Landstedt, które są powiedzmy szczerze bardziej heavy metalowe. No i pokuszę się o stwierdzenie, że gdzieś szczypta NWOBHM się przewija nie tylko tutaj ale na całym albumie. Niczym się nie różni „The Curse” bo dalej mamy pędzącą sekcję rytmiczną, ale tym razem jakby więcej chwytliwości i rytmicznego grania. Może mało to oryginalne, może nie jest to doskonałe techniczne granie, ale liczy się melodia, refren i emocje jakie towarzyszą przy słuchaniu. Ja świetnie się bawię przy tych szalonych riffach i solówkach, w końcu jakieś energiczne granie i to z pazurem, a nie młodzieżowe granie dla emo młodzieży. Znów mamy kilka zmian temp i sporo atrakcyjnych melodii, tak się gra speed metal. „As the cross Crumbles” i można by napisać „znów to samo” tak można im to wytknąć, że grają na jedno kopyto. Ale to co dla kogoś jest wadą dla mnie jest zaletą. Bo po co zmieniać styl, jeśli to zdaje egzamin. Killer goni killera i nie potrzeba tutaj to zmieniać, urozmaicać. Znany riff ma „Dreamland” ale ani mi to nie przeszkadza, ani nie irytuje, a tylko dodaje pikanterii. Kolejna petarda, choć tym razem mamy bardziej stonowane solówki, ale też nie obyło się bez ukłonu w stronę heavy metalu lat 80. Choć album to prawdziwa rozpędzona lokomotywa, to jednak można znaleźć też nieco bardziej stonowaną kompozycją, którą bez wątpienia jest „None so cruel” i choć brzmi to bardziej heavy metalowo to utwór nie psuje wydźwięku całego albumu i utwór pasuje do całości idealnie. No i szybko wracamy do szybkiego łojenia i mamy kolejny killer „Tormentor”. I tutaj można poczuć potęgę wokalu liderki zespołu. Zaskoczenia nie ma również w takim „Aweking the dead” bo to kontynuacja szybkiego grania, dalej jest speed metal wyjęty z lat 80. Znów heavy metal daje się we znaki w refrenie czy w solówkach i takiego grania w sumie brakowało mi w tym roku. „Road to damnation” to nic innego jak speed metalowa jazda bez trzymanki i właściwie mamy dalej to samo. A całość zamyka tytułowy „Extermination has begun” i znów mamy speed metal i heavy metal w jednym garnku. A że killer to chyba nie muszę dodawać?

Szukasz thrash metalu w stylu debiutu Slayer, Destruction, szukasz speed metalowej jazdy bez trzymanki, killerowego albumu, gdzie nie ma czasu na sentymenty, gdzie nie smęcenia wolnymi kawałkami, a liderem jest charyzmatyczna wokalistka, która potrafi zagiąć nie jednego męskiego wokalistę, to jest to album dla was. Jest feeling lat 80, jest sporo atrakcyjnych melodii dla uszu i porywających solówek. Debiut jaki zaliczyły wielkie kapele thrashmetalowe, czyżby rodzi się kolejna wielka kapela? Mam nadzieję. Nota: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz