Któż nie pamięta ile emocji wzbudziło odejście Davida Wayna z METAL CHURCH i zastąpienie go Mikem Howem, który nie był człowiekiem znikąd, z którym to zespół nagrał sporą liczbę albumów, z czego największy sukces odniósł „Blessing In Disguise” z 1989r. A teraz skupmy się na genezie tego stylu jaki zespół tam prezentował i początkach samego Mike'a. Pierwszym takim prawdziwym zespołem owego wokalisty był HERETIC, który został założony w 1986 r i w tym samym roku pojawiło się pierwszy mini album zatytułowany „Torture knows No Boundary”, na którym śpiewał jeszcze Julian Mendez. Ale nie był on idealny do tego co grał HERETIC więc zastąpiono go Mikem Howem z którym to nagrano jedyny album „Breaking Point”. Ten album to idealny dowód na to że powiązania HERETIC z METAL CHURCH nie przejawia się tylko w fakcie, że Mike został wokalistą METAL CHURCH, ale również ze względu czysto muzycznych. To w jakim stylu się obraca grupa, to w jaki sposób aranżuje utwory, to jakie patenty stosuje, to wszystko przypomina to co zaprezentował METAL CHURCH w owym czasie. Mamy mocny heavy/ power metal, który nie szczędzi zagrywek thrash metalowych i właściwie z thrash metalem może się kojarzyć nieco przybrudzone brzmienie, a także huligańskie chórki, które przypominają poniekąd styl ANTHRAX. Znakiem rozpoznawczym HERETIC to także dynamika, batalia na solówki i popisy gitarowe, a także mroczny klimat, które poniekąd nasuwa dwa pierwsze albumy METAL CHURCH zwłaszcza „The Dark” i ten mroczny nastrój da się wyczuć już w otwierającym album „Heretic”, który poza klimatem ma jeszcze jedną wspólną cechę z dwoma pierwszymi wydawnictwami METAL CHURCH, a mianowicie duży podkład energii i całej tej dynamiki, która przecież była nieodzownym elementem płyt METAL CHURCH. Liczy się moc, energia i ciężar, które dostarcza nam duet gitarzystów tworzony przez Bobbiego Marqueza i Briana Korbana, którzy stawiają przede wszystkim na zadziorność, ciężar i mrok, a potem dopiero na melodyjność i przebojowość. Świetnie to odzwierciedla posępny „And Kingdoms Fall”. Jest thrash metalowe brzmienie, są thrashowe riffy, no i jest też w niektórych kompozycjach struktura charakterystyczna dla kompozycji trash metalowych. A więc klimatyczne, akustyczne wejście, potem mieszanie tego z mocniejszych i ostrzejszym instrumentarium i w tej koncepcji jest utrzymany „The Circle” czy też „Enemy Within”. Na albumie znalazły się dwie bardziej rozbudowane kompozycje, które charakteryzują się nie tylko ponad 6 minutowym trwaniem, ale przede wszystkim dużym wachlarzem melodii, motywów. Do tego dochodzi perfekcyjna aranżacja, mroczny klimat oraz genialny wokal Mike'a który jest jak kameleon i zmiana swoją barwę do tła jakie go otacza. Jego wokal jest bardzo elastyczny i bardzo urozmaicony. Raz jest łagodnie, klimatycznie, raz zadziornie, czy demolując wszystko wokół wkraczając w górne rejestry. I do tej grupy utworów zaliczyć należy „Time Runs Short”, a także klimatyczny „The search” który łączy patenty epickie i balladowe, co czyni ową kompozycję bardzo zróżnicowaną. Miano najszybszej kompozycji można śmiało przyznać „Shifting Fire” , a także speed metalowemu "Let E'm Bleed" . Zespół odnajduje się również w spokojniejszych klimatach czego przykładem jest instrumentalny „Pale Shalter”. Materiał jest równy i bardzo zróżnicowany co jest kolejnym powodem dla którego warto znać ten album. Jednak warto pamiętać, że tutaj sporą rolę odegrali poszczególni muzycy w tym Mike Howe, którzy wnieśli owy materiał na wyższy poziom. Debiutancki album odniósł sukces i został zauważony nie tylko przez brać metalową, ale przez szefostwo METAL CHURCH, które potrzebowało nowego wokalistę. Owemu transferowi na pewno pomogło to że sam Kurdt Vanderhoof był producentem „Breaking Point” i tak o to Mike Howe odszedł w 1988r pozostawiając HERETIC na rozdrożu i kapela tej próby nie przetrwała i w 1989 się rozpadła. Do czasu, bo w tym roku tj 2011 zespół się reaktywował z pierwotnym wokalistą, którym był Julian Mendez, a drugim starym członkiem jest gitarzysta Korban. „Breaking Point” to uczta muzyczna nie tylko dla fanów METAL CHURCH, ale dla miłośników amerykańskiego heavy metalu. Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz