Dwa lata kazał czekać na swój nowy solowy album były wokalista METAL CHURCH – Ronny Munroe. „The Fire Within” z 2009 roku był dla mnie w owym czasie zaskoczeniem i dalej jest, ponieważ było to o wiele atrakcyjniejsze niż to co Ronny prezentował na albumach metalowego kościoła. Był to energiczny heavy/ power metal z dużą dawką agresji i zadziorności. Tego też oczekiwałem od następnego albumu i liczyłem tylko, że w żadnym sposób nie wpłynie na owy styl muzyki z „The Fire Within” żadne progresywne i hard rockowe wcielenie owego wokalisty w zespole PRESTO BULLET, z którym to wydał w 2010 r kolejny album. Nowe wydawnictwo nosi tytuł „Lords Of The Edge” i zawiera 12 melodyjnych kompozycji, które sięgają po różnego rodzaju klasyczne patenty. Już patrząc na okładkę można poczuć klimat lat 80 i pierwsze moje skojarzenie to „Mob Rules” BLACK SABBATH. Tak więc już na wstępie album łapie jeden plus. Po wydobyciu się pierwszej fali dźwiękowej można przyznać drugi plus, za soczyste brzmienie które jest mieszanką tego z „Light In the Dark” METAL CHURCH i „Painkiller” JUDAS PRIEST. Natomiast największą próbą okazał się materiał i tutaj niespodzianki nie ma, bo materiał jest tak samo porywczy, energiczny co na poprzednim albumie, a może nawet jeszcze bardziej? Kwestia do uzgodnienia. Otwieracz „Just Breathe” daje poniekąd przedsmak tego co będzie i właściwie obraz całości. Tak więc mamy zadziorny, energiczny riff wygrywany przez Randiego Coopera, który odwalił kawał dobrej roboty. Zapewnił urozmaicenie w ramach melodii, a także atrakcyjne solówki,a wszystko zbudowane na klasycznych, sprawdzonych patentach. W otwieraczu można się przekonać o bardzo wysokiej formie wokalnej Ronniego, który bez problemu przebił swoje ostatnie dzieła, w tym także albumy METAL CHURCH. W podobnej koncepcji utrzymany jest „Pierced by the Maiden”, który zawiera jeden z najlepszych refrenów na płycie. Słowo „Maiden” w tytule jest pewną podpowiedzią, że będzie nawiązanie do IRON MAIDEN. Tak jest i to słychać w melodyjnych partiach gitarowych, czy też w refrenie. Oprócz takich heavy metalowych przebojów mamy typowe rozpędzone killery z dużą dawką energii i agresji, a takie właśnie jest króciutki „Full Circle”, dynamiczny „The Fear of What's to Come”, który zawiera sporo motywów charakterystycznych dla METAL CHURCH, czy też power metalowy „Rock and a Hard Place”, który zaliczyć do najcięższych utworów na płycie . Do tej kategorii należy zaliczyć „Let them Feed” z najbardziej atrakcyjną sekcją rytmiczną, która kipi niezwykłą dynamiką i drapieżnością. Oprócz szybkich killerów mamy też stonowany „The Vision” z posępnym motywem gitarowym wzorowanym na patentach BLACK SABBATH, czy też METAL CHURCH i w podobnej stylizacji utrzymany jest słabszy „Goodbye to the Black”. No i żeby było jeszcze bardziej różnorodnie mamy typową balladę „Still Alive”, która jest nieco rozlazła, a także mroczny „Touched By Demon” z elementami symfonicznymi. I właściwie każda z 12 kompozycji potrafi zaskoczyć i wciągnąć słuchacza. Minus? Hmm zabrakło mi pod koniec już prawdziwych killerów, czy też przebojów i właściwie można było zamknąć album na 10 kompozycji. Tak poza tym, dobra robota, na pewno godna uwagi i wysokiej oceny. Nie Ma METAL CHURCH, jest solowy Ronny Munroe.Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz