RUNNING WILD po wydaniu „Gates of Purgatory” może nie zdobył jeszcze tak szerokiej rzeszy fanów co w okresie piractwa, ale jakoś to Rolfa Kasperka nie przygnębiło i na nagrał właściwie niemal identyczny album zatytułowany „Branded and Exiled”. Dokonano drobnej zmiany na stanowisku gitarzysty gdzie Geralda Wernceke który skupił się na działalności pozamuzycznej, obecnie podbija serca starych fanów za sprawą zespołu THE GATE , a w jego miejsce pojawił się jeden z najbardziej utalentowanych gitarzystów RUNNING WILD, a mianowicie Majk Moti. Choć trzeba przyznać, że trzeba było jeszcze trochę poczekać na jego popis umiejętności. Co ciekawe mamy zmianą personalną, a muzycznie nie ma większych różnic. Klimat podobnie mroczny, zresztą jak teksty, nawet brzmienie jest identyczne. Różnica polega na tym, że jest tutaj jakby oddalenie nieco się od mrocznych, wręcz szatańskich klimatów na rzecz bardziej rycerskich, a najlepiej to słychać w takim metalowym hymnie jak „Chains And Leather”, który jest równie atrakcyjny co słynny „Prisoners Of Our Time”. Oczywiście styl, sposób grania i forma jest bez zmian, to dalej ten sam RUNNING WILD co na debiucie, choć mniej surowy to w dalszym ciągu utrzymany w średnio szybkim tempie, z dużą dawką energii, chwytliwych refrenów czy prostych łatwo w padających w ucho melodii. To że album zbytnio nie odbiega od debiutu zawdzięczamy poniekąd Kasperkowi, który jest odpowiedzialny niemal za cały materiał. Satysfakcja podczas słuchania tego albumu właściwie gwarantowana. Już od pierwszych sekund uderza w słuchacza fala uderzeniowa przesiąknięta niemiecką tradycję w postaci „Branded And Exiled”, który idealnie się sprawdza w postaci koncertowego pobudzenia ludzi. Skoro na debiucie wszystko było ok, to po co kombinować, skoro można podać to jeszcze raz ograniczając się do drobnych zmian, czyli innej melodii i refrenu. Rozpędzony „Gods of Iron” czy porywisty „Realm Of Shades” to przykłady utworów, które spokojnie mogłyby się znaleźć na poprzednim albumie. Podobna konstrukcja, podobna melodyjność, wydźwięk, nawet tak samo rozplanowane solówki. Otóż solówki to coś co pozwoliło przetrwać RUNNING WILD w tej mało oryginalnej formie. To właśnie umiejętność wygrywania atrakcyjnych partii gitarowych, to umiejętność komponowania killerów pozwoliła przetrwać zespołowi ten początkujący okres. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych kawałków z tego krążka jest tolkienowski „Mordor” które w przeciwieństwie do reszty jest utrzymany w jednostajnym średnim tempie. Jest mrok, jest zimny klimat, a wszystko jednak nie sprawia wrażenia toporności. Kultowa dla mnie jest solówka w tym utworze i rozwiązanie podobne do „Diabolic Force” gdzie bardzo melodyjna solówka kończy kompozycje. A skoro mowa o „Diabolic Force” to podobnej konstrukcji jest bojowy „Fight The Opression” . Natomiast najsłabiej wypada mroczny „Evil Spirit” napisany przez basistę Borrisa. Pomysł na bardziej ponury, bardziej stonowany utwór udany, ale wykonanie nieco gorsze. I tak jak „Gengis Ghan” tak i „Marching To Die” zwiastuje styl jaki zespół zacznie prezentować na kolejnych albumach. Sposób w jaki został zaaranżowany przypomina to co można usłyszeć na „Under Jolly Roger”. Oprócz jasno sprecyzowanego stylu, oprócz wyrównanego i pełnego przebojów materiału, mamy też zwyżkową formę Kasperka jako wokalisty, a to dopiero początek jego szkolenia w tej dziedzinie. Drobne zmiany kosmetyczne, nieco odświeżyły formułę, nie tracąc swojego naturalnego charakteru. Jednak czy zespół byłby tak znany i popularny, gdyby tak grał cały czas? Raczej nie. Ewolucja w kierunku pirackiego stylu przysporzyła zespołowi więcej sławy i dzięki temu są dziś tak wielkim zespołem. O „Branded and Exiled” złego słowa nie mogę napisać. Ocena : 9/10
Rolfa KaspArka jeśli już ;) A "Evil Spirit" kopie dupsko i jak dla mnie jest jednym z lepszych kawałków na płycie. A całość jak dla mnie ma 10/10 ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie najwyżej 4/10. Te badziewne teksty, proste jak kutas pająka riffy... jeszcze z 1-2 takie płyty i nikt by o Runningach dziś nie pamiętał.
OdpowiedzUsuń