Jeśli chodzi o włoski power metal to
zawsze miałem respekt przed WHITE SKULL, który w
najlepszym swoim okresie grał znakomicie. Stawiał na przebojowość,
dynamikę, wyrafinowanie, przemyślane melodie, który
porywały słuchacza pomysłowością i przystępną formą, która
sprawiała że kompozycje łatwo zapadały w pamięci. To co
charakteryzowało ten włoski zespół który został
założony w 1988 roku to również niezwykła agresja, własny
wykreowany styl, umiejętność tworzenia przebojów niczym
zespoły z wieloletnim stażem, które są pionierami w tej
muzyce. Nie da się ukryć że kluczową rolę w tym złotym okresie
czyli 1991 – 2000 odgrywała wokalistka Federica De Boni, która
w przeciwieństwie do innych panienek stawiała na zadziorność,
chrypę, taki można rzec bardziej zalatujący pod męski wokal. To
właśnie z ta wokalistką zespół nagrał najlepsze albumy i
mam tu na myśli zwłaszcza „Public Glory, secret agony” czy też
„Tales From The North”, wraz z odejściem wokalistki poziom
muzyczny zespołu nie co spadł i właściwie zespół zaczął
brzmieć nieco inaczej. Choć trzeba przyznać, że okres gdzie
główną rolę odgrywał wokalista Gustavo Gubarro, który
był dobrym w tym co robił, jednakże to już był inny zespół
który prezentował nieco inny styl. Również i ten etap
nie trwał długo i tak przyszedł czas najgorsze dzieło w historii
grupy, czyli „Forever Fight” gdzie pojawiła się nowa
wokalistka, a mianowicie Elisa de Palma, której technika i
sam styl śpiewania pozostawiała wiele do życzenia. Niestety
stylistycznie i pod względem samej zawartości też było słabiutko
i zespół właściwie sięgnął dna. Postawiłem na nich
krzyżyk i nadzieją na powrót do glorii chwały mogła dać
kolejna zmiana personalna na pozycji wokalista Jak już kogoś
zatrudnić to sprawdzonego, a już najlepiej kogoś z kim odnosiło
się sukcesu, kogoś z kim uformowało się pozycję, styl, osobę z
którą jest identyfikowany WHITE SKULL i bez której nie
funkcjonuje tak jak powinien. Tak, do składu zwerbowano w 2010 roku
Federicę De Boni i to z nią nagrano już nowy album „Under
This flag” i to jest album na jaki warto było czekać, to jest
wydawnictwo które oczywiście nawiązuje do najlepszych
albumów tego zespołu. Co ciekawe jest tutaj ta ich
charakterystyczna przebojowość, agresja, zadziorność, niezwykła
melodyjność i to jest ten WHITE SKULL, który większość z
nas pokochała, za którym większość się stęskniła. Forma
wokalna De Boni nie podlega wątpliwości, można co najwyżej gdybać
czy to nie jest najlepszy album pod względem jej umiejętności.
Dalej ma to coś co elektryzuje słuchacza, co sprawia że słucha
się tego z wielkim zapałem i entuzjazmem. Ze starego składu mamy
też perkusistę Alexa Mantier, który ma zadanie zapewnić moc
utworom, zapewnić zróżnicowanie i dynamikę. To że sobie
wywiązuje się ze swoich obowiązków, świetnie dowodzi taki
ostry, dynamiczny, melodyjny „Prisoners Of war” dowodzący
że zespół wrócił o to w takiej formie w jakiej był,
kiedy zespół opuszczała De Boni. Drugim muzykiem, który
tkwi w zespole od samego początku to gitarzysta Tony Fonto, który
nie zapomniał jak się gra porywające, rozpędzone, melodyjne
partie gitarowe i jest to wszystko co liczy się dla mnie w power
metalu. Jest szczypta szaleństwa, finezyjności i jest precyzja i
niezwykła technika co świetnie słychać w melodyjnym „Nightamres”
gdzie znakomicie to upiększają partie klawiszowe w tle.Trzeba
przyznać, że tworzy zgrany duet z Danillo Barem, choć szkoda że
nie zwerbowano też Nicka Savio. Mamy też taką znajomą oprawę
graficzną, no i dopieszczone brzmienie, które zawsze
stanowiło mocną stronę wydawnictw WHITE SKULL.
Albumy z wokalistką De Boni zawsze się
charakteryzowały równością, przebojowością, mający cechy
zróżnicowania i niezwykłej melodyjności. Do tej receptury
powrócono i na tym albumie. Choć między tamtymi krążkami a
tym jest 12 lat przerwy to jednak czuć tą kontynuację. Już samo
otwarcie albumu w postaci „Hunted Down” sprawiło że
przeszły mnie ciarki i jest to jeden z najlepszych tegorocznych
otwieraczy. Dynamit, zadziorność, średnie tempo, rycerski klimat,
chwytliwy refren, który zagrzewa do walki i mocny, ostry riff,
który przypomina nieco heavy metalowe granie w stylu JUDAS
PRIEST. Można też przytoczyć taki HELSTAR. Mimo skojarzeń jest to
ten power metalowy WHITE SKULL, którego mi brakowało. No i ta
praca gitarowa jest ciekawsze niż na ostatnich albumach, wystarczy
posłuchać jak skonstruowana jest tutaj solówka, jaka jest
lekkość, swoboda, melodyjność i szaleństwo. Taki power w tym
roku prezentował póki co DRAGONFORCE. Riffy, motywy główne
moi drodzy to coś co zapewnia że album nie nudzi, że cały czas
się coś dzieje. Już w przypadku „Bottled Mind” pojawia
się nieco heavy metalowego zacięcia, ale dalej towarzyszy nam
przebojowy charakter kompozycji i niezwykła melodyjność. Jest
znakomita forma wokalna De Boni, który idealnie się wpasowuje
w tą ostrą, zadziorną ścianę dźwięków. Tak doskonałej
pracy gitarowej w wykonaniu zespołu WHITE SKULL już dawno nie
słyszałem i „Red devil” to kolejny przebój, to
kolejna petarda i miód dla uszu jeśli chodzi o gitary.
Świetnie zespół wyczuł tutaj wtrącanie wolnych patentów
i kawałek trwa zaledwie 5 minut i dzieje się sporo. Pierwsze
skojarzenie to BLOODBOUND i jeśli ktoś kocha ten band to pokocha i
to co gra WHITESKULL na tym albumie. Fajnie wypada wtrącenie
epickich chórków, heavy metalowe zacięcie w
zadziornym „Lost Alone”, który jest kolejnym
pretendentem do przeboju roku. Natomiast jeśli chodzi o
najostrzejszy kawałek na płycie to dla mnie jest nim tytułowy
„Under This Flag” , czy też ostry „You Choose”
które mają coś z thrash metalu w głównym motywie i
tutaj można również się przekonać co to znaczy mieć
znakomitego perkusistę. Do takiej konwencji świetnie pasuje bez
wątpienia wokal De Boni, gdzie jest współpraca ostrego riffu
z zadziornym wokalem. No i znów przebojowy charakter
kompozycji o czym znakomicie dowodzi zapadający w głowie refren.
Drugim skrajnym kawałkiem będzie „AOD” gdzie zespół
serwuje wolne tempo, spokojny, klimatyczny motyw i nie powiem jest to
miła dla ucha ballada, która ma interesującą melodykę. Coś
z IRON MAIDEN słychać w melodyjnym, dynamicznym „War After
war” gdzie de Boni śpiewa momentami jak sam Dio. Nie można
też pominąć rytmicznego „Freedoms Not here” jak i
rozpędzonego „Redemption” który znakomicie oddaje
to co zespół gra oraz jaki brzmi ich styl, co się na niego
składa. Kolejny sztandarowy hicior.
Liczyłem na udanym powrocie, ale nie
aż tak wielki. Moi drodzy WHITE SKULL wrócił silny jak
niegdyś w swoim najlepszym okresie. Dowodem tego jest ten album. Tak
jak ironi nie są sobą bez Bruca, judasi bez Roba, tak WHITE SKULL
nie jest sobą bez De Boni. Znakomity powrót w glorii chwały.
Ci którzy lubili albumy z De boni to polubią i ten, bo jest
to wszystko co było tam. Jest przebojowość, zadziorność,
perfekcja wykonania, rozbudowane aranżację i wykorzystany
potencjał. Warto było czekać. Jedno z największych zaskoczeń
tegorocznych.
Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz