Szwajcarski GOTTHARD obecnie ma
wspólną trasę koncertową z UNISONIC, a więc można od razu
połączyć fakt, że oba zespołu gustują w podobnych rytmach. I
tak oba nie kryją zamiłowania do hard rocka, tylko że w przypadku
UNISONIC pojawiają się jednoznaczne inspirację heavy metalem i
power metalem. Natomiast szwajcarski GOTTHARD to kapela która
gustuje w hard rocku. Moja przygoda z tym zespołem zakończyła się
na albumie „G” który prezentował jeszcze pewien poziom,
potem zespół popadł w komercję, bardziej chodziło o
zdobycie szerszej publiczności, potem jeszcze śmierć wokalisty
Steviego Lee i zespół pod upadł. Teraz właśnie kapela
wraca z nowym albumem „Fire Birth” w którym
prezentuje się nowy wokalista a mianowicie Nic Maeder, który
idealnie się wpasowuje w styl grupy i ma zadziorność, spory
entuzjazm, charyzmę i niezwykły warsztat techniczny co słychać
niemal w każdym utworze. O ile poprzednie albumy były ciężko
strawne z powodu komercji, nastawienia na szerszą publikę, czy też
stacje radiowe, niniejszy album jest jakby powrotem do starych
dokonań, do grania hard rocka, melodyjnego, przebojowego. Tak pewnie
elementy komercji można dalej usłyszeć choćby w takim „Starlight”
gdzie pojawiają się nieco kiczowate wstawki chórkowe. Szkoda
bo sam utwór brzmi naprawdę dobrze, jest ciekawy motyw
gitarowy, jest przebojowy charakter i wszystko jest zagrana na
poziomie. Wokalista Nic przekonuje od pierwszego kontaktu ze
słuchaczem, a praca gitarowa na tym albumie jest naprawdę
energiczna i nie brakuje chwytliwych melodii. „Give Me real”
pod względem konstrukcji, pod względem energii i mocy jaką niesie
ze sobą przypomina mi pierwsze albumy owej formacji, co należy
uznać oczywiście za duży plus. Tak jak wspomniałem mamy kilka
przejawów owe komercji, z tym że owe kompozycje z tego kręgu
są naprawdę miłe dla ucha i zagrane na wyższym poziomie niż to
co zespół prezentował na ostatnich dziełach, świetnie to
odzwierciedla ballada „Remember Its me”, romantyczny „Tell
Me” , rockowym „Shine” czy też pięknej,
nastrojowej balladzie „Where are You”. Płyta jest
zróżnicowania i to dobrze o niej świadczy i tak mamy pośród
wolniejszych utworów, bardziej rockowych, balladowych taki
mocniejszy „Fight” z elementami heavy metalowymi, radosny
„Yippie Aye yae” który pod względem motywu,
finezyjnego rozwiązania, melodyjności przypomina mi dwa pierwsze
albumy i mimo nieco kiczowatego refrenu jest to dla mnie najlepszy
utwór na płycie. Współpraca gitarzystów
Leoni/Scherer układa się pomyślnie i są ciekawe melodie, jest
solidność i precyzja wykonania i bardzo dobrze to słychać w takim
rytmicznym „The Story's Over”.
Granie pod BON JOVI jak to ma miejsce w „Right On”
też zespołowi dobrze wychodzi, choć dalekie jest to od tego co
GOTTHARD grał choćby na debiucie. Drugim takim utworem który
mnie zaskoczył pozytywnie to dynamiczny „I can” i więcej takich
kompozycji i można by pogratulować znakomitego albumu. Ale i tak
nie jest źle, zespół po kilkuletnim okresie grania
komercyjnego rocka, wraca do porządnego hard rocka i miło usłyszeć
nawiązanie w pewnym stopniu do pierwszych albumów. Może
poziom nie ten, może wokalista nie tej samej klasy, ale jest to
bardzo poukładany i miło się go słucha. W miarę równy
materiał i dobrze skonstruowane brzmienie zapewnia przyjemną
rozrywkę w klimatach rocka, hard rocka.
Ocena:
6/10
Ja to widzę tak:
OdpowiedzUsuńhttp://www.magazyngitarzysta.pl/muzyka/recenzje/10360-gotthard-firebirth.html