Strony

środa, 1 sierpnia 2012

PYRACANDA - Two Sides Of Coin (1990)


Niemiecki thrash metal ma swój charakterystyczny wydźwięk, gdzie jest zawsze nieco toporności, gdzie jest nacisk na agresje, na mrok i ryczący wokal. KREATOR czy SODOM to jedne z takich pierwszych lepszych przykładów tego rodzaju muzyki. Niektóre zespoły jednak mimo grania na równie genialnym poziomie, grając w oryginalny sposób, nawet łamiąc przy tym charakterystyczny dla niemieckiego thrash metalu styl stawiając na bardziej amerykański nie miały tyle szczęścia i zazwyczaj gdzieś rozpadały się w dalszym okresie działalności. Tak też było z niemieckim PYRACANDA. Kapela została założona w roku 1987 i swoją oryginalnością, granie melodyjnego, energicznego thrash metalu przesiąkniętego technicznym graniem i elementami progresywnymi nasuwa takie kapele jak GRINDER, LIVING DEATH, czy też TOXIC. Po nagraniu dema, w roku 1990 przyszedł czas na debiutancki album w postaci „Two Sides Of Coin” który charakteryzuje się niezwykłą energicznością, znacząca liczbą intrygujących, wyszukanych melodii, które z dużą łatwością w padają w ucho, a także masa elektryzujących solówek i idealnie dopasowanym technicznym wokalem, który nawiązuje właśnie do TOXIC czy też ANTHRAX, gdzie wokalista jest bardziej heavy/power metalowy aniżeli typowo thrash metalowy. Ten album to dzieło skończone, które sprawia że PYRACANDA jest zespołem który wyróżnia się na tle innych kapel thrash metalowych. Melodie, solówki gitarowe w dużej mierze nasuwają strukturę bardziej speed/power metalową, z kolei rozpędzona sekcja rytmiczna i ostry wydźwięk motywów nasuwają progresywny, techniczny thrash metal. Mieszanka zabójcza. To wydawnictwo jest idealne zarówno od strony wizualnej jak i czysto muzycznej. Mamy ciekawą i klimatyczną okładkę, soczyste i lekko surowe brzmienie, który podkreśla techniczny wydźwięk całości.

Gdyby nie potencjał, wysokie wyszkolenie techniczne muzyków jak i ich pomysłowość to zapewne byśmy słuchali kolejnego przewidywalnego krążka thrash metalowego. Jest wyśmienity Hansi Nefen, który nasuwa manierę wokalistów TOXIC, METAL CHURCH z naciskiem na Mike'a Howe'a czy też Belladony z ANTHRAX. Nefen nadaje utworom mocy, energii, prawdziwego kopa, ale także klimat i przystępność materiału, który jest bez wątpienia bardzo przebojowy. I tak samo ogromne wrażenie wywiera duet Vaupel/Fischer który serwuje świetne solówki niczym asy z rękawa. Tak się powinno grać thrash metal, heavy metal. Grać z ogniem, z kopem, zachowując dynamikę, oryginalność i melodyjność. Ciężko jest tworzyć i aranżować utwory zachowując te cechy, a im się to udało. To co znajdziemy na tym albumie to czysty majstersztyk i thrash metal z najwyższej półki. Rozpoczęcie w postaci "Top Gun" przyprawia o ciarki. Jest intrygujący motyw, który nasuwa bardziej amerykańskie kapele aniżeli niemieckie. Gitary brzmią fantastycznie, słychać surowość taką znaną z thrash metalowych albumów, ale też ta melodyjność godna speed/power metalowej konwencji. Solówki i ich lekkość, zróżnicowanie, energiczność, melodyjność przyprawia o euforię. Jest dynamit, zróżnicowanie i przebojowy charakter. Rozpędzona sekcja rytmiczna, z pulsujący basem i dynamiczną perkusją, to aspekt, który również napędza cały album i świetnie to słychać w zróżnicowanym i szybkim “Democratic Terror”. Każdy utwór jest potencjalnym przebojem i killerem, a te cechy wyraźnie dają o sobie znać w melodyjnym “Delirium Tremens” który zawiera elementy MEGADETH, ANTHRAX, TOXIC. W takiej konwencji utrzymany jest „Challenge Cup” który pokazuje jak zespół dobrze się czuje się w szybkich kompozycjach, gdzie jest thrash metal, jest też i speed metal i pewne cechy progresywnego grania. "Rigor Mortis" to utwór, który w swojej strukturze zachwyca zróżnicowaną sekcją rytmiczną i chuligańskim refrenem. Zespół nie ma problemów stworzyć kompozycje liczącą 7 minut jak “Welcome To Crab-Louse City” gdzie górę bierze klimat, masa licznych motywów, od balladowych po szybkie i dynamiczne. Jest to utwór, który podobnie jak reszta zostaje na długo w głowie. Nawet kawałek jak “Dreamworld” który w swojej konwencji nawiązuje do hard rocka i NWOBHM wypada znakomicie i idealnie uzupełnia całość. Zespół radzi sobie jak widać z każdą konwencją, stylem. Na koniec mamy znów charakterystyczne dla tego zespołu petardy czyli „Looser” i „Dont Get Infected” , oparte na rytmicznych motywach i rozpędzonej sekcji rytmicznej, z zachowaniem tendencji przebojowej.

Arcydzieło to pierwsze słowo jakie mi się nasuwa w przypadku „Two Sides of Coin”. To wydawnictwo jest idealne. Brzmienie dobrze wyważone i idealnie pasujące do zawartości, która brzmi świeżo. Znajdziemy tutaj przede wszystkim dynamiczne utwory, które zachwycają energią i melodyjnością. Nie brakuje tutaj świetnych solówek, intrygujących i oryginalnie brzmiących melodii, a umiejętności muzyków sprawiają że nie ma słabych utworów. Jeden z najlepszych albumów thrash metalowych jakie słyszałem. Może mało niemiecki, może bardziej amerykański, ale za to jaki. Szkoda tylko że zespół po nagraniu dwóch albumów zmienił nazwę na ILEX gdzie w roku 1996 się ostatecznie rozpadł. Zostawili po sobie jednak arcydzieło, które nie straciło na świeżości i wciąż zachwyca, czego najlepszym przykładem jestem ja.

Ocena: 10/10

1 komentarz:

  1. Album Thorns bardziej mi się podoba. Jest całkiem inny. To progresywmy thrash a'la Megong Delta no i ma zajebisty utwór tytułowy Thorns. Najdziwniejszy kawałek jaki w życiu słyszałem za to bardzo wciągający.

    OdpowiedzUsuń