Powroty metalowych zespołów
bywają groźne. Czasami pozostać nie pokonanym, zejść ze sceny
kiedy już się nie ma nic do zaoferowania słuchaczom. Warto czasami
powiedź sobie „dość”. Jednak czasami coś muzyków
zmusza do powrotu. Chęć przypomnienia o sobie słuchaczom, fanom,
zarobić przy tym pieniądze i móc dalej funkcjonować zabijać
przy tym nudę. Jednak nie udany powrót czasami może
doprowadzić do przybrudzenia czystej czasami kartoteki. Ostatnio w
takową pułapkę wpadł RUNNING WILD, a teraz wpadł kolejny
niemiecki heavy metalowy zespół, a mianowicie SOLEMNITY.
Jeden z tych zespołów przez niemal 14 lat trzymał jakiś
poziom muzyczny. Zespół zapisał się w niemieckiej scenie
heavy metalowej dość pozytywnie i nagrywał do tej pory solidne
krążki, które wpisywały się poniekąd w nurt horror heavy
metal jak to określa sam zespół, choć horroru zbyt wiele w
tym graniu nie ma. Jest to formacja, która została zawiązana
w 1998 r. i ma na swoim koncie 5 albumów, z czego ostatni
ukazał się stosunkowo nie dawno i „Cicrcle Of Power” wbrew
tytułowi nie ma w sobie mocy i nie można go zaliczyć do udanych
powrotów kapeli, po 4 latach abstynencji albumowej. Co z tego,
że kapela wzoruje się na patentach z lat 80, co z tego że nie
sposób tutaj nie wytknąć wpływy takich kapel jak MANOWAR,
HELLOWEEN, MANILLA ROAD, CIRITH UNGOL czy DEATH SS, skoro zespół
wszystko swoje pomysły zużył na poprzednich albumach, skoro są to
okruszki poprzednich albumach, marna kontynuacja, czasami wręcz
odległa. Co z tego, że zespół stara się zatuszować wady,
niedociągnięcia poprzez doświadczenie, staranne, soczyste
brzmienie czy też umiejętności w graniu. Jednak niestety wszystko
wychodzi szybko na jaw, bo kompozycje same w sobie są nijakie,
przeciętnie i nudne w swoje konwencji.
Materiał jest niedopracowany i wtórny,
ale w negatywnym znaczeniu tego słowa. Tutaj wadą są słabe
pomysły i smętne aranżacje. Otwarcie w postaci „Circle Of
Power” dowodzi jak nisko zespół upadł. Zawsze byli
dobrymi rzemieślnikami, teraz nawet tego nie ma. Pomysł nie trafia
do mnie. Aranżacja pozbawiona energii, melodyjności, kopa i
atrakcyjności. Do tego dochodzi marna gra muzyków, zwłaszcza
sekcji rytmicznej. Perkusista Harry Reischmann wali w gary bez
przekonania, bez emocji, bez zaangażowania, niczym automat
perkusyjny. Rockowe patenty wymieszone z średnim tempem i klawiszami
sprawia że „In Honour to the Beast” jest tylko zbędną i
mało wartościową kompozycją. Pierwszy przejaw dobrego grania
mamy bez wątpienia wraz z wejściem „Anubis” które
w przeciwieństwie do reszty ma nawet przyjemny dla ucha refren i
jest jakaś melodia, czy też nieco szybsze tempo. Tutaj też
przekonujący jest wokal Sven The Axe, który ma różne
momenty na tym albumie, raz dobrze śpiewa, czysto i z energią, a
czasami na odwal się. Równie dobrze wypada najkrótsza
kompozycja na albumie, a mianowicie „Return of the Hairführer”,
która utrzymana jest w konwencji power/thrash metalowej i to
właśnie w takiej formie chciałbym ich usłyszeć. Krótki,
zwarty kawałek, ale oddający to co najlepsze w tym zespole. Szkoda,
że to jeden z nie wielu tak atrakcyjnych utworów na płycie.
Poza szybki kompozycjami, mamy do czynienia również z
bardziej rozwiniętymi kompozycjami, które starają się
dostarczyć nieco emocji, pokazać jakiś nieco epicki charakter,
lecz ani rockowy „Tower” będący coverem zespołu ANGEL,
ani instrumentalny „A Dragon's Tale” nie
porywają swoją formą, wykonaniem czy też pomysłem. O tym, że
zespół ceni sobie klimat horroru można poczuć w ostatnich
kompozycjach, zwłaszcza w takim „Voodoo”
lecz nie jest to klimat grozy na miarę KINGA DIAMONDA, a jedynie
jakieś marne próby zbudowanie groźnego klimatu na nijakich
motywach, partiach gitarowych.
Zespoły
z takim doświadczeniem jak SOLEMNITY nie powinny sobie pozwalać na
takie nie powodzenia, na takie porażki. Gdzie zespół miał
uszy, jak to tworzył, nagrywał? Nie ma tutaj nic takiego co można
by pochwalić. 2 utwory to stanowczo za mało, żeby móc coś
pozytywnego napisać o albumie. Zawodzi nie tylko materiał, nie
tylko pomysły, ale również aranżacje. Umiejętności
muzyków budzą wątpliwości,a największą bolączką albumu
są pozbawione kreatywności, lekkości i melodyjności partie
gitarowe Franka Pene, który tylko dobitnie uwypukla brak wizji
co do stylu grania SOLEMNITY. Przyszłość jest pod znakiem
zapytaniem i mam nadzieję że oszczędzą wstydu i na tym krążku
poprzestaną.
Ocena:
2.5/10
1,5/10 ;) Poprzednie albumy niczego sobie,ale ten lepiej przemilczeć,już do niego nie wrócę.:(
OdpowiedzUsuń