Toż to już 32 lata istnienia
niemieckiej potęgi heavy/ power metalowej GRAVE DIGGER. To
już 15 albumów i choć na przestrzeni tej twórczości
dochodziło do zmian składu, to jednak mimo wszystko wciąż dzielił
i rządził wokalista Chris Boltendahl a styl zespołu nie ulegał
zmianie. Od początku kariery był to toporny, nieco ciężki i dość
wymagający styl, gdyż melodie nie należy do słodkich i łatwo
wpadających ucho, a toporny, niemiecki styl był czymś, co ich
wyróżniało i tak zostało po dzień dzisiejszy. Styl nie
ulegał zmianie, ale poziom prezentowanej muzyki był różny.
Początkowo było dobrze, potem już było coraz lepiej, a „Tunes
Of War” to ich największe osiągnięcie, potem był spadek formy i
przed ostatni album „The Clans Will Rise Again”, który był
jakby przejawem drugiej młodości. Znakomity, dynamiczny materiał
nawiązujący do najlepszego albumu grabarza, czyli „Tunes Of War”.
Po takim krążku, spodziewałem się udanej kontynuacji, niestety
„Clash Of The Gods” jest albumem, który
rozczarowuje i dowodzi, że jeden z najbardziej rozpoznawalnych
niemieckich kapel przeżywa kryzys. Ciekawe jest to, że wokół
albumu był spory szum, a to ciekawy zabawy, a to epka, a to
udostępnienie sampli i właściwie cała procedura marketingowa
mogła zrobić ogromne wrażenie, szkoda tylko że na tym się
skończyło. Nadmuchany balon pękł. Zespół udowodnił po
raz kolejny, że ma problem ostatnio utrzymać jeden dobry poziom,
zamiast tego można zauważyć huśtawkę, gdzie raz pojawia się
dobry krążek jak właśnie „Ballad Of Hangman” czy „The Clans
Will Rise Again”, a czasami totalne nie porozumienie jak „Clash
Of The Gods”. Nie chodzi o styl, bo w dalszym ciągu jest to do
czego nas przyzwyczaił grabarz, jest toporny heavy/power metal, z
kwadratowymi melodiami, surowymi riffami, mocnym, drapieżnym
wokalem, z topornym, niemieckim charakterem, który wymaga
większej uwagi słuchacza. Nie ma kombinowania i próbowania
czegoś innego, jest to do czego nas przyzwyczaili, aczkolwiek w
gorszej jakości, na niższym poziomie. Gdzie należy szukać
przyczyn porażki i nagrania tak słabego albumu? Z jednej strony,
słaba gra Axela Ritta, który nie pobudza tak zmysłów
słuchacza jak Manni Schmidt, czy tez Uwe Lulis. Może nie ta liga?
Może za małe doświadczenie? Może brak wyobraźni na ciekawe
rozegranie nie których kompozycji, a może wyjątkowo słaba
forma? Partie gitarowe są ospałe, wieją nudą, rutyną i nic się
nie dzieje. Uleciała moc, zadziorność, wszystko to co było na
poprzednim albumie. A za główny powód takiego
ostatecznego efektu należy upatrywać w samych kompozycjach,
materiale, który jest przewidywalny, nijaki, bez energii,mało
atrakcyjna dla ucha, pozbawiony ciekawych melodii i ciężko nawet o
przebój. Słychać, że grabarz zaczyna sam sobie kopać
dołek.
Jakie są plusy? Dobry jak zawsze wokal
Chrisa i kilka ciekawych momentów w niektórych
kompozycjach. Mocny riff, dynamika, szybkie tempo i ciekawy refren to
czynniki, które sprawiają że „God Of Terror” to
jeden z najlepszych utworów na płycie. Pomysł na „Hell
Dog” był, ale poza szybkim tempem i dobrym riffem nie ma tutaj
nic specjalnego. Ciekawy klimat i forma w „Medusa” też
sprawiają że jest to dobry utwór. Orientalny styl „Clash
Of The Gods” może się podobać, jednak dużo tutaj nie
dopracowania, a wolne tempo i monotonne partie potrafią nieco
zanudzić. „Death Angel & the Grave Digger” może i
jest dynamiczny, szybki, ale tutaj dość wyraźnie słychać jak
pomysły są chybione, niezbyt atrakcyjne i takie poniżej
oczekiwania. Najlepsze kompozycje z tego smętnego materiału?
Dynamiczny i podniosły „Warriors Revenge” oraz melodyjny
i klimatyczny „Call of the Sirens” będący poniekąd
kopią „Dark Of The Sun” co słychać po refrenie. Obie
kompozycje dowodzą, że zespół jeszcze potrafi grac, zna
wartość swoje charakterystycznego stylu i nic dziwnego że brzmią
te dwa kawałki jak zagubione tracki z poprzedniego wydawnictwa.
GRAVE DIGGER po nagraniu bardzo dobrego
albumu znów wpadł w słabszą formę, znów jest
kryzys. Może to wynika z tej regularności w wydawaniu albumów?
Tym razem chyba się nieco pospieszyli i to sprawia, że album brzmi
tak jakby powstał na siłę. Fani pewnie i tak zaopatrzą się w ten
album i dostrzegą więcej plusów. Obiektywnie jest to słaby
album o którym słuchacz szybko zapomni. Mam nadzieję, że
następny album będzie miał w sobie więcej energii i ciekawszych
kompozycji. No to zobaczymy zapewne za dwa lata.
Ocena: 3/10
Przed premierą tego się obawiałem.Podobnie jak na Manowar wyszedł z tego ''fall of the gods''.:(
OdpowiedzUsuńnic dodać, nic ująć:P ciekawe czy to juz koniec GD? czy jeszcze coś dobrego nagrają?:p
UsuńW twojej ocenie wychodzi że Grave Digger wydał gorszy album od Manowar!? Moim zdaniem jest tu co posłuchać bo na TLOS niema ani jednego dobrego utworu.
OdpowiedzUsuńWybierając między nowymi albumami Manowar a GD - zdecydowanie wybieram Manowar! Słucham Grave Digger od wielu lat, ostatnie 3 albumy były przeciętne, ale "Clash of the Gods" to jedyna płyta której nie mogę przesłuchać do końca. Przy każdym przesłuchaniu już w połowie mam dość... Zgadzam się z recenzentem: chyba za często wydają płyty. Ostatnie 2 lata, to oprócz dwóch dużych płyt, 2 - niepotrzebne - Ep i Live
OdpowiedzUsuńHmm, ciekawe są Wasze opinie. Mnie na przykład ten krążek bardzo się podoba a poprzednie 2 zanudziły mnie prawie na śmierć :) Manowar natomiast to jak dla mnie poracha na całej linii :( Słucham i słucham i nie mogę tam doszukać się choć cienia dawnego geniuszu...
OdpowiedzUsuń