Strony

niedziela, 2 września 2012

GRAVE DIGGER - Clash Of The Gods (2012)

Toż to już 32 lata istnienia niemieckiej potęgi heavy/ power metalowej GRAVE DIGGER. To już 15 albumów i choć na przestrzeni tej twórczości dochodziło do zmian składu, to jednak mimo wszystko wciąż dzielił i rządził wokalista Chris Boltendahl a styl zespołu nie ulegał zmianie. Od początku kariery był to toporny, nieco ciężki i dość wymagający styl, gdyż melodie nie należy do słodkich i łatwo wpadających ucho, a toporny, niemiecki styl był czymś, co ich wyróżniało i tak zostało po dzień dzisiejszy. Styl nie ulegał zmianie, ale poziom prezentowanej muzyki był różny. Początkowo było dobrze, potem już było coraz lepiej, a „Tunes Of War” to ich największe osiągnięcie, potem był spadek formy i przed ostatni album „The Clans Will Rise Again”, który był jakby przejawem drugiej młodości. Znakomity, dynamiczny materiał nawiązujący do najlepszego albumu grabarza, czyli „Tunes Of War”. Po takim krążku, spodziewałem się udanej kontynuacji, niestety „Clash Of The Gods” jest albumem, który rozczarowuje i dowodzi, że jeden z najbardziej rozpoznawalnych niemieckich kapel przeżywa kryzys. Ciekawe jest to, że wokół albumu był spory szum, a to ciekawy zabawy, a to epka, a to udostępnienie sampli i właściwie cała procedura marketingowa mogła zrobić ogromne wrażenie, szkoda tylko że na tym się skończyło. Nadmuchany balon pękł. Zespół udowodnił po raz kolejny, że ma problem ostatnio utrzymać jeden dobry poziom, zamiast tego można zauważyć huśtawkę, gdzie raz pojawia się dobry krążek jak właśnie „Ballad Of Hangman” czy „The Clans Will Rise Again”, a czasami totalne nie porozumienie jak „Clash Of The Gods”. Nie chodzi o styl, bo w dalszym ciągu jest to do czego nas przyzwyczaił grabarz, jest toporny heavy/power metal, z kwadratowymi melodiami, surowymi riffami, mocnym, drapieżnym wokalem, z topornym, niemieckim charakterem, który wymaga większej uwagi słuchacza. Nie ma kombinowania i próbowania czegoś innego, jest to do czego nas przyzwyczaili, aczkolwiek w gorszej jakości, na niższym poziomie. Gdzie należy szukać przyczyn porażki i nagrania tak słabego albumu? Z jednej strony, słaba gra Axela Ritta, który nie pobudza tak zmysłów słuchacza jak Manni Schmidt, czy tez Uwe Lulis. Może nie ta liga? Może za małe doświadczenie? Może brak wyobraźni na ciekawe rozegranie nie których kompozycji, a może wyjątkowo słaba forma? Partie gitarowe są ospałe, wieją nudą, rutyną i nic się nie dzieje. Uleciała moc, zadziorność, wszystko to co było na poprzednim albumie. A za główny powód takiego ostatecznego efektu należy upatrywać w samych kompozycjach, materiale, który jest przewidywalny, nijaki, bez energii,mało atrakcyjna dla ucha, pozbawiony ciekawych melodii i ciężko nawet o przebój. Słychać, że grabarz zaczyna sam sobie kopać dołek.

Jakie są plusy? Dobry jak zawsze wokal Chrisa i kilka ciekawych momentów w niektórych kompozycjach. Mocny riff, dynamika, szybkie tempo i ciekawy refren to czynniki, które sprawiają że „God Of Terror” to jeden z najlepszych utworów na płycie. Pomysł na „Hell Dog” był, ale poza szybkim tempem i dobrym riffem nie ma tutaj nic specjalnego. Ciekawy klimat i forma w „Medusa” też sprawiają że jest to dobry utwór. Orientalny styl „Clash Of The Gods” może się podobać, jednak dużo tutaj nie dopracowania, a wolne tempo i monotonne partie potrafią nieco zanudzić. „Death Angel & the Grave Digger” może i jest dynamiczny, szybki, ale tutaj dość wyraźnie słychać jak pomysły są chybione, niezbyt atrakcyjne i takie poniżej oczekiwania. Najlepsze kompozycje z tego smętnego materiału? Dynamiczny i podniosły „Warriors Revenge” oraz melodyjny i klimatyczny „Call of the Sirens” będący poniekąd kopią „Dark Of The Sun” co słychać po refrenie. Obie kompozycje dowodzą, że zespół jeszcze potrafi grac, zna wartość swoje charakterystycznego stylu i nic dziwnego że brzmią te dwa kawałki jak zagubione tracki z poprzedniego wydawnictwa.

GRAVE DIGGER po nagraniu bardzo dobrego albumu znów wpadł w słabszą formę, znów jest kryzys. Może to wynika z tej regularności w wydawaniu albumów? Tym razem chyba się nieco pospieszyli i to sprawia, że album brzmi tak jakby powstał na siłę. Fani pewnie i tak zaopatrzą się w ten album i dostrzegą więcej plusów. Obiektywnie jest to słaby album o którym słuchacz szybko zapomni. Mam nadzieję, że następny album będzie miał w sobie więcej energii i ciekawszych kompozycji. No to zobaczymy zapewne za dwa lata.

Ocena: 3/10

5 komentarzy:

  1. Przed premierą tego się obawiałem.Podobnie jak na Manowar wyszedł z tego ''fall of the gods''.:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nic dodać, nic ująć:P ciekawe czy to juz koniec GD? czy jeszcze coś dobrego nagrają?:p

      Usuń
  2. W twojej ocenie wychodzi że Grave Digger wydał gorszy album od Manowar!? Moim zdaniem jest tu co posłuchać bo na TLOS niema ani jednego dobrego utworu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wybierając między nowymi albumami Manowar a GD - zdecydowanie wybieram Manowar! Słucham Grave Digger od wielu lat, ostatnie 3 albumy były przeciętne, ale "Clash of the Gods" to jedyna płyta której nie mogę przesłuchać do końca. Przy każdym przesłuchaniu już w połowie mam dość... Zgadzam się z recenzentem: chyba za często wydają płyty. Ostatnie 2 lata, to oprócz dwóch dużych płyt, 2 - niepotrzebne - Ep i Live

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm, ciekawe są Wasze opinie. Mnie na przykład ten krążek bardzo się podoba a poprzednie 2 zanudziły mnie prawie na śmierć :) Manowar natomiast to jak dla mnie poracha na całej linii :( Słucham i słucham i nie mogę tam doszukać się choć cienia dawnego geniuszu...

    OdpowiedzUsuń