Czy w dzisiejszym świeci nowinek
technologicznych, gdzie w muzyce rządzi technika, urozmaicenia i
różnego rodzaju udziwnienia można nagrać genialną płytę
oddającą styl muzyczny, który nieco poszedł w niepamięć?
Gdy natknąłem się na amerykański zespół NATUR,
który gra muzykę skupiającą w sobie pewne elementy składowe
doom metalu, czy tez psychodelicznego rocka co słychać zwłaszcza
pod względem klimatu, słychać też heavy metal spod znaku MERCYFUL
FATE, JUDAS PRIEST czy BLACK SABBATH, jednak mimo to można poczuć a
przede wszystkim usłyszeć tutaj dominację NWOBHM,a więc gatunku,
który dzisiaj już nie ma takiej siły jak w latach 80. Jeżeli
ktoś tęskni za szczerą muzyką, która brzmi jak ta z lat
80, jeżeli ktoś jest fanem IRON MAIDEN, ANGEL WITCH czy BLIETZKRIEG
jak i wiele innych kapel z kręgu NWOBHM to powinien obczaić
debiutancki album kapel NATUR, a mianowicie „Head Of death”.
Patrząc na klimatyczną, jedną
z ciekawszych tegorocznych okładek, patrząc na opakowanie,
słuchając materiału zawartego można dojść do wniosku, że brzmi
to jak stary jakiś album z lat 80, który doczekał się
reedycji, czy nieco lepszego, bardziej dopracowanego brzmienia,
jednak opamiętanie przychodzi z chwilą zapoznania się z historią
zespołu. NATUR został założony w roku 2008 i po 4 latach i
licznych demach zespół prezentuje światu swój
debiutancki album, który zawiera old schollową muzykę
przypominając czasy kiedy królował NWOBHM. Choć można z
łatwością wymienić listę zespołów, którymi się
inspirowali amerykanie, to jednak nie jest to drugie IRON MAIDEN, czy
MERCYFUL FATE, to jest NATUR,z swoim stylem, swoim charakterystycznym
stylem, który z budowanym jest na bazie prostych,a le za to
urokliwych chwytach. Klimat, to cecha która dzisiaj zostaje
dość często zatracana, pomijana, zaniedbywana, ale nie w przypadku
NATUR. Formacja wręcz eksponuje ten klimat, tak jak okładka budzi
grozę, przyprawia o dreszcze tak samo jest z materiałem. Ta
niepewność, tajemniczość i groza cały czas wisi w powietrzu,
podczas słuchania. Kolejnym ważnym elementem, który
współtworzy wraz z klimatem niesamowitą atmosferę jest
wokalista i gitarzysta Weibust, który stawia na charyzmę,
specyficzną manierę, klimat, emocje i sporo w tym z brytyjskich
śpiewaków. Wokal jak i brzmienie i forma partii gitarowych
przekonują nas słuchaczy, że nie jest rok 2012, lecz rok 1981 i
to jest naprawdę rzadkie uczucie, które mi zasmakowało. Do
tego jest dynamiczna i pełna werwy sekcja rytmiczna, która
napędza niemal cały materiał. Ciężko się oswoić z tak liczną
dawką plusów, jednak w przypadku tego albumu nie idzie
inaczej.
Kiedy
w obecnych czasach większość kapel idzie w ciężar, w silenie się
i raczej stawia na przebojowe, komercyjne granie, NATUR sięga do lat
80 i stawia na radość z muzyki, z grania, precyzję w wykonaniu,
dbałość o detale jak właśnie klimat, złożoność kompozycji,
do tego chwytliwe i zapadające w głowie melodie, które
sprawiają że kawałki mimo wtórnością brzmi dość świeżo,
słychać pomysłowość i co ciekawe nie brakuje przebojów.
Materiał równy i ma jasno wytoczone granice. Ma zaskakiwać
mimo określonej strukturze, ma porwać słuchacza melodią,
wykonaniem i klimatem. Zespół nie boi się tworzyć długich
kompozycji przekraczających sobie 6 i więcej minut. Na debiutanckim
albumie znalazło się aż 4 kompozycje. Otwierający „Head
of Death” imponuje pod każdym
względem. Klimat, taki mroczny, ocierający się właśnie o doom,
a przede wszystkim NWOBHM, słychać sporo inspiracji, lecz nie ma
mowy o klonie. Utwór nie nudzi swoją formą, wręcz
przeciwnie zachwyca swoją rozbudowaną formą, melodyjnością, no i
te pomysłowe, energiczne i atrakcyjne dla ucha partie gitarowe,
zwłaszcza pojedynki na solówki sprawiają że już album od
pierwszych sekund się podoba i chce się więcej. Ciężar, mocny
riff oraz mroczny klimat dają o sobie znać dość mocno w „
Decion”. Rockowe,
wręcz psychodeliczne i pełna zdumienia atmosfera, sprawia że taki
„Spider Baby”
uświadamia jak nie wiele trzeba żeby stworzyć coś w starym stylu,
ale z jego duchem i coś genialnego Urozmaicenie i pokręcone motywy
to zaś cecha charakterystyczna „Mutations in Maine”.
Na albumie ponadto znajdziemy szybki „ The Messenger”,
zadziorny, rytmiczny „”Goblin Shark”
z wpływami IRON MAIDEN, czy tez stonowany „The Servant”
z wyraźnymi wpływami ANGEL WITCH.
Słuchając
tego albumu przypomniał mi się tegoroczny CHRISTIAN MISTRESS, gdzie
również przeżyłem szok, że ów album został wydany
w roku 2012, a wszystko przez klimat, formę, styl owych zespołów
które świetnie przenoszą słuchacza do lat 80. Czekałem na
jakiś mocny album z kręgu NWOBHM, coś z mrocznym klimatem, albumu
który zarazi szczerością, pomysłowością, specyficznym
stylem i się doczekałem. Jeden z najciekawszych albumów
tegorocznych. Polecam.
Ocena:
9.5/10
Naprawdę dobre. Chyba się zgodzę, że w swoim gatunku na pewno jest to album ciekawy. Przyłączam się do "polecanki" i "macanki usznej" :)
OdpowiedzUsuńo płycie mogę powiedzieć tyle że ma fajną okladkę:D
OdpowiedzUsuńNATURalnie... bardzo ciekawy okaz.
OdpowiedzUsuńNo płyta nie miała jakiegoś większego marketingu, nie było o niej głośno, ot tak odkryta przeze mnie w wyniku internetowego szperania i ciężko mi było pojąć że to album z roku 2012, bo już po okładce mozna by co innego sądzić. Muzycznie jest to również jedna z takich ciekawszych płyt z muzyką retro. Miło, że mogłem się przyczynić do rozpowszechnienia tej kapeli:D
UsuńKupiłem sobie niedawno ten album i przyznaję, że to kawał solidnego heavy w starym dobrym stylu :) O dziwo płytę można na allegro kupić za 26 zeta, co jest sumką bardzo przyjemną :)
OdpowiedzUsuń