Strony

czwartek, 25 października 2012

SAINT - Too Late For Living (1988)

Jak się zwie jeden z najbardziej znanych kapel, reprezentujących christian heavy metal? Jak się zwie formacja, która w latach 80 wydała dwa albumy, z czego drugi stał się jednym z tych bardziej znanych, apotem rozpadła się by w 2003 roku się reaktywować?

Tak, tą kapelą oczywiście jest amerykański SAINT, który został założony początkowo pod nazwą THE GENTLES w roku 1981, jednak w roku 1982 kapela zmieniła nazwę na SAINT. Formacja w tym roku wydała swój 10 album „Desperate Night” jest daleki od tych klasycznych wydawnictw typu „Time's End”, który był ich debiutanckim albumem i ukazał się w 1986 roku. Jednak moim skromnym zdaniem ich najlepszym osiągnięciem na przestrzeni tej długiej działalności jest drugi album, a mianowicie „Too Late For Living”, który ukazał się w 1988r. i zamknął pewien okres dla zespołu, bo to był ich ostatni album przed dłuższą przerwą. Czym się różni drugi album od debiutu? Przede wszystkim tym, że jest bardziej dojrzały, bardziej dopracowany i muzycznie jest to o wiele ciekawszy album, jakby wszystko jest dwa razy więcej. Więcej ciekawych partii gitarowych, więcej elektryzujących solówek, więcej chwytliwych melodii i na pewno swoje zrobiła roszada w składzie, bo o to pojawił się nowy perkusista John Perrine, który sprawia że płyta jest dynamiczna i dość mocna, to właśnie dzięki jego grze, takie utwory jak „Star Pilot” czy też „Through the Sky” pokazują, że zespół potrafi zaoferować dynamiczne kompozycje, oparte na nieco szybszym tempie, na nieco ostrzejszej grze. Również sporo świeżości wprowadził drugi gitarzysta, a mianowicie Dee Haringhton, który sprawił że kapela ma większą siłę rażenia, że partie gitarowe są jeszcze bardziej urozmaicone, jeszcze jakby ostrzejszej i miło tez usłyszeć jak gitarzysta John Mahan pojedynkuje się z kimś na solówki. Ich współpraca jest tutaj doprawdy bardzo ciekawa i przypominają się takie klasyczne metalowe zespoły jak JUDAS PRIEST i nawiązań do Brytyjczyków jest całkiem sporo. Owe skojarzenia pojawiają się na tle stylistyki. Mocny heavy metal, z ostrymi, zadziornymi gitarami i mocnym wokalem Josha Kramera, który stylem śpiewaniem, jak wysokimi rejestrami przypomina Roba Halforda i jest to bez wątpienia kolejny istotny element muzyki SAINT. „Too Late For Living” to album, który przykuwa uwagę bez wątpienia klimatyczną okładką i motyw z nagrobkiem jest tutaj na plus. Od strony technicznej też można zauważyć, a raczej usłyszeć że brzmienie zostało dopracowane i mimo lekkiego brudu, słychać bardzo dobrze poszczególne dźwięki.

Tak samo dobrze prezentuje się materiał,który jest równy, zwarty, lekki, rytmiczny i wypchany po brzegi przebojami. No bo jak inaczej nazwać otwierający „Too late For Living” przesiąknięty „British steel”, szybki, energiczny „Accuser”, nieco hard rockowy „The Rock” , melodyjny „Oh The street” który ma prosty i zapadający w pamięci motyw, ale to nie jedyna jego zaleta, nie można zapomnieć o chwytliwym refrenie, który sprawia że kolejna kompozycja jest łatwa w odbiorze i słuchanie jej to czysta przyjemność dla fanów czystego, rasowego heavy metalu w stylu JUDAS PRIEST. Na pewno na szczególne wyróżnienie zasługuje złożony, pełen ciekawych motywów, melodii instrumentalny „Returning” który pozwala jeszcze dobitnej pokazać jak dobrzy są muzycy i że ich technika nie jest taka zła i nijaka. Jest niezła lekkość, radość z grania, jest dynamika i rytmiczność, a przesiąknięcie NWOBHM w stylu IRON MAIDEN można również uznać za duży plus. „The Path” tez się wyróżnia, bo to w końcu jeden z najbardziej stonowanych utworów na płycie i również klimat ma taki dość ciekawy. Całość zamyka również nieco lżejszy „The War Is Over” który utrzymany jest w stonowanym tempie, z dużą dawką melodyjnych partii gitarowych i lekkością w partiach wokalnych.

Tak o to narodził się jeden z najbardziej znanych i najbardziej solidnych zespołów reprezentujących christian metal. SAINT zdobył sławę dzięki dwóm albumom z lat 80, zwłaszcza wydanym w 1988 r „Too Late For Living”, który wg mnie jest ich najlepszym osiągnięciem. Tutaj nie popełniono jakieś rzucającego się na uszy błędu. Jest solidne brzmienie, który świetnie się komponuje z ostrymi, przesiąkniętymi JUDAS PRIEST partiami gitarowymi, mocnym wokalem i przebojowym charakterem utworów. Mocna rzecz! Coś dla fanów kapeli Roba Halforda, a także rasowego heavy metalu.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz