W 1982 roku został
założony z inicjatywy gitarzysty Randy'ego Pevlera i perkusistę
Jima Hansena zespół, który łączył w sobie cechy
hard rocka, glam metalu, heavy metalu czy też pewne cechy NWOBHM.
Zespół zwał się DIVINE RITE i kto lubi muzykę JUDAS
PRIEST, IRON MAIDEN czy BLACK SABBATH, kto lubi słuchać solidne
albumy metalowe z lat 80, ten może zainteresować się płytą tego
zespołu która jest przedmiotem owej recenzji. To zadanie jest
nieco łatwiejsze, bo zespół wydał tylko jeden album, a
mianowicie „First Rite”, który został wydany w
1984 roku. Czy jest to dzieło solidne? Czy jest na czym zawiesić
ucho?
Skład zespołu na
debiutanckim albumie uzupełniali wokalista J.P. Powers i basista Joe
Hall. Trzeba przyznać, że muzycy dobrze odegrali swoje role. JP ma
dość lekki, klimatyczny głos o dość specyficznej manierze i
jednych zaintryguje, drugich zniesmaczy. Partie gitarowe Randeygo nie
rzucają na kolana i można je nazwać solidnymi, tudzież
przeciętnymi. Z jednej strony są one wtórne, a z drugiej
niezbyt przekonujące, zagrane jakby bez zaangażowania wiary. Jednak
mimo tego można wychwycić kilka jakże udanych melodii. Przykładem
tego jest przebojowy „She's a Killer”, który zdobył
małe grono zwolenników i skojarzenia z JUDAS PRIEST w obrębie
riffu, stonowanego tempa można uznać za plus. Zadziorność też
tutaj się pojawia czego dowodem jest nieco ostrzejszy „Animal”,
choć wycie w stylu wilka może na dłuższą metę denerwować.
Skoro jesteśmy już przy zawartości, to trzeba zwrócić
uwagę, że materiał jest starannie przyrządzony, jest solidność
i urozmaicenie, czego dowodem jest bardziej rockowy „Queen of
the Nile” o nieco bluesowo, punkowym wydźwięku. Hard rockowa
formuła zespołowi niezbyt wychodziła i świetnie to odzwierciedla
mało wyrazisty „Don't Need your lovin”. Średnich lotów
jest też nieco przesiąknięty IRON MAIDEN „Fast Talk”.
Szybkość, dynamika i nieco ostrzejszy riff to zalety „Bomb
Squad”, jednak i tutaj jest kilka niedociągnięć, jak choćby
wokal. Z kolei zamykający „Dreamer” to bardziej dojrzały
kawałek, z klimatem, rozbudowaną i ambitną strukturą, która
potrafi zauroczyć. Do tego niezbyt dopracowane brzmienie i za mała
liczba przebojów, co sprawia, że album traci sporo w
ostatecznym rozrachunku.
Nie jest to dzieło
perfekcyjne, ani nadzwyczaj melodyjne, ale jest to kolejny mało
znany zespół, który zaistniał na scenie heavy
metalowej w latach 80 i choć nie jest to granie wysokich lotów,
to jednak można coś wyłapać z tego słuchania. Pozycja raczej dla
maniaków lat 80, dla szperaczy i kolekcjonerów, reszta
może sobie odpuścić.
Ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz