Strony

wtorek, 1 stycznia 2013

SEROCCO - Lambay (2012)



Nie na co dzień mam styczność z heavy metalem z elementami folk/viking metalu czy też thrash metalu. Ze stylem, w którym mamy do czynienia z thrashmetalowym zacięciem, melodyjnymi partiami gitarowymi, z mocną perkusją, dudniącym basem i wokalem nasuwającym Hatffielda z METALIKI i irlandzki zespół SIROCCO. Czy taki dość oryginalny styl gwarantuje sukces?

Zespół, który został założony w 2003 roku w przeciągu swojej działalności dorobił się trzech albumów, z czego ostatni „Lambay” miał premierę w roku 2012. Wokół płyty nie było większego szumu i można ów krążek potraktować jego wydawnictwo podziemne, wykreowane przez samych muzyków dla słuchaczy. Trzeci album tej formacji to koncept album opowiadający o inwazji wikingów na Irlandię. O ile sam pomysł co płyty do stylu dość ciekawy, szkoda tylko że wykonanie i sama realizacja znacznie gorsza. Przede wszystkim razi średnich lotów brzmienie, takie nieco podziemne, które uwypukla również nie doskonałości muzyków. Przede wszystkim przejawia się ona w grze gitarzystów Tobin/Owens, która jest momentami wtórna i taka mało przebojowa, czy też w braku stworzenia wystarczającej ilości przebojów. Niektóre pomysły może nie są w pełni wykorzystane, może niektóre aranżacje mogły być bardziej przemyślane, jednak ostateczny werdykt w przypadku tego krążka jest pozytywny. Ta młoda kapela, z podziemia muzycznego, którą poznałem dzięki uprzejmości niemieckiej wytwórni płytowej METALMESSAGE zaskoczyła mnie dość pozytywnie. Nie ma mowy o perfekcyjnym krążku, gdzie na każdym kroku jest killer i przebój najwyższych lotów, ale jest to bardzo przemyślany, solidny album z dużą dawką melodii i trzeba przyznać, że jego mocną stroną jest styl, zadziorność, klimat, czy też zróżnicowanie. Ten ostatni element można uzasadnić tym, że kapela stara się nie grać w kółko jednego na swoim albumie i tak mamy np. instrumentalny „Azure”, który stara się wykreować odpowiedni klimat, ma za zadanie trzymać w napięciu, mamy epicki „Lambay” w który słychać wyraźne inspiracje IRON MAIDEN, MANOWAR i innymi kapelami lat 80 i sam wydźwięk gitar w tym kawałku jest zaskakujący dobry. Może i wtórny charakter się pojawia, ale sama konstrukcja, rozbudowana forma, potrafi dostarczyć słuchaczowi sporo atrakcji. Na wzór „Lamblay” stworzony został również taki stonowany, rytmiczny „Follow,unearth”, rytmiczny „Maalsuthain”. Pierwszym takim niepotrzebnym utworem na płycie jest instrumentalny „Tempest”, który nic nie wnosi do materiału. Moim ulubionym utworem z tej płyty jest zadziorny, przesiąknięty IRON MAIDEN, czy też RUNNING WILD „An Chean Ri” w którym warto zwrócić uwagę również na wokal Ciarana, który przypomina młodego Jamesa Hetfielda i to akurat kolejny powód, dla którego warto posłuchać tego zespołu, a najlepiej poprzez zapoznanie się z tym krążkiem.

Zaskoczenie właściwie znikąd. O sam zespole nie słyszałem, nie czytałem żadnych informacji, nie miałem styczności z ich twórczością, a jednak sława to nie wszystko. Czasami można natknąć na podziemną kapelę, która potrafi nagrać bardzo solidny, przemyślany i dobrze zaaranżowany materiał, który dostarczy sporo pozytywnych emocji. Zespół oraz album godny promowania i polecania szerszej publiczności. To też polecam ten album fanom melodyjnego grania, fanom wokalu Hetfielda, tym którzy cenią sobie pomysłowość w graniu.

Ocena: 8/10


Płyty posłuchałem dzięki uprzejmości:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz