Nie na co dzień mam styczność z heavy metalem z elementami folk/viking metalu czy też thrash metalu. Ze stylem, w którym mamy do czynienia z thrashmetalowym zacięciem, melodyjnymi partiami gitarowymi, z mocną perkusją, dudniącym basem i wokalem nasuwającym Hatffielda z METALIKI i irlandzki zespół SIROCCO. Czy taki dość oryginalny styl gwarantuje sukces?
Zespół, który
został założony w 2003 roku w przeciągu swojej działalności
dorobił się trzech albumów, z czego ostatni „Lambay”
miał premierę w roku 2012. Wokół płyty nie było większego
szumu i można ów krążek potraktować jego wydawnictwo
podziemne, wykreowane przez samych muzyków dla słuchaczy.
Trzeci album tej formacji to koncept album opowiadający o inwazji
wikingów na Irlandię. O ile sam pomysł co płyty do stylu
dość ciekawy, szkoda tylko że wykonanie i sama realizacja znacznie
gorsza. Przede wszystkim razi średnich lotów brzmienie, takie
nieco podziemne, które uwypukla również nie
doskonałości muzyków. Przede wszystkim przejawia się ona w
grze gitarzystów Tobin/Owens, która jest momentami
wtórna i taka mało przebojowa, czy też w braku stworzenia
wystarczającej ilości przebojów. Niektóre pomysły
może nie są w pełni wykorzystane, może niektóre aranżacje
mogły być bardziej przemyślane, jednak ostateczny werdykt w
przypadku tego krążka jest pozytywny. Ta młoda kapela, z podziemia
muzycznego, którą poznałem dzięki uprzejmości niemieckiej
wytwórni płytowej METALMESSAGE zaskoczyła mnie dość
pozytywnie. Nie ma mowy o perfekcyjnym krążku, gdzie na każdym
kroku jest killer i przebój najwyższych lotów, ale
jest to bardzo przemyślany, solidny album z dużą dawką melodii i
trzeba przyznać, że jego mocną stroną jest styl, zadziorność,
klimat, czy też zróżnicowanie. Ten ostatni element można
uzasadnić tym, że kapela stara się nie grać w kółko
jednego na swoim albumie i tak mamy np. instrumentalny „Azure”,
który stara się wykreować odpowiedni klimat, ma za zadanie
trzymać w napięciu, mamy epicki „Lambay” w który
słychać wyraźne inspiracje IRON MAIDEN, MANOWAR i innymi kapelami
lat 80 i sam wydźwięk gitar w tym kawałku jest zaskakujący dobry.
Może i wtórny charakter się pojawia, ale sama konstrukcja,
rozbudowana forma, potrafi dostarczyć słuchaczowi sporo atrakcji.
Na wzór „Lamblay” stworzony został również
taki stonowany, rytmiczny „Follow,unearth”, rytmiczny
„Maalsuthain”.
Pierwszym takim niepotrzebnym utworem na płycie jest instrumentalny
„Tempest”, który
nic nie wnosi do materiału. Moim ulubionym utworem z tej płyty jest
zadziorny, przesiąknięty IRON MAIDEN, czy też RUNNING WILD „An
Chean Ri” w którym
warto zwrócić uwagę również na wokal Ciarana, który
przypomina młodego Jamesa Hetfielda i to akurat kolejny powód,
dla którego warto posłuchać tego zespołu, a najlepiej
poprzez zapoznanie się z tym krążkiem.
Zaskoczenie
właściwie znikąd. O sam zespole nie słyszałem, nie czytałem
żadnych informacji, nie miałem styczności z ich twórczością,
a jednak sława to nie wszystko. Czasami można natknąć na
podziemną kapelę, która potrafi nagrać bardzo solidny,
przemyślany i dobrze zaaranżowany materiał, który dostarczy
sporo pozytywnych emocji. Zespół oraz album godny promowania
i polecania szerszej publiczności. To też polecam ten album fanom
melodyjnego grania, fanom wokalu Hetfielda, tym którzy cenią
sobie pomysłowość w graniu.
Ocena:
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz