Strony

środa, 27 lutego 2013

METAL ANGER - Son Of Fear (2013)



Nie brakuje w tym roku mocnych heavy metalowych płyt i nasuwają się takie nazwy jak SAXON czy ATTACKER i w gąszczu tych tuzów ciężko znaleźć kapele młode, dopiero rozpoczynające swoją przygodę z metalem. Jednak ostatnio natrafiłem na zespół, który debiutuje w tym roku i kto lubi mocny heavy metal, kto ma słabość do ciężaru, mocnego, mrocznego brzmienia, kto ma słabość do nowych wydawnictw SAXON, czy ATTACKER, kto lubi muzykę przesiąkniętą JUDAS PRIEST ten powinien się zainteresować debiutanckim albumem argentyńskiej formacji METAL ANGER, która nosi tytuł „Son Of fear”.


Nazwa METAL ANGER nie tylko wam nic nie mówi, bo w końcu zespół dopiero zaczyna swoją przygodę z metalem na poważnie. Do tego dochodzi fakt nieco niszowej rangi i pochodzenie z Argentyny, która nie należy do bogatej sceny metalowej. Co wiadomo o zespole? Formacja powstała w 2008 roku z inicjatywy Augistina Saccone i Federico Huika. Z czasem udało się skompletować cały zespół, udało się rozpocząć przygodę z metalem dając koncerty, nagrywając materiał na debiutancki album. Nie będę was zanudzał opisem całej historii zespołu i przejdę do samej płyty, a zainteresowanych odsyłam do oficjalnej strony my space kapeli. „Son Of fear” to album niczym się nie wyróżniający, to album przeciętny i pełen nie dociągnięć. Już patrząc na tandetną okładkę można wyprowadzić już wstępne wnioski, że płyta raczej nie powala na kolana. Oczywiście są minusy, nie dociągnięcia, jest wtórny charakter jeśli chodzi styl prezentowany przez kapele, jest prostota i niezbyt wyszukane pomysły w ramach kompozycji, średnich lotów wykończenie, a mimo to można tego posłuchać i zabić jakoś dany nam wolny czas. Co chroni album przed totalnym niepowodzeniem i zniesmaczeniem? Mocne brzmienie, ostre i dość ciężkie riffy oraz mocny wokal. Tak, właśnie muzycy swoim solidnym graniem ratują całą sprawę. Mocny, zadziorny wokal Lucasa Boscha, nasuwa Schmiera z HEADHUNTER czy DESTRUCTION i ma podobną manierę i styl śpiewania, co jest nawet zaletą. Bo jaki inny typ wokalu by pasował do tych prostych, ale jakże ostrych, ciężkich partii gitarowych wgrywanych przez duet Frank/Martinez? To co prezentuje ten duet to proste, solidne heavy metalowe granie, ciężkie i melodyjne, pozbawione wszelkich eksperymentów, świeżości czy technicznych zagrywek. Tego na tym albumie nie ma. Oswoić się należy również z tym że nie ma tutaj słodkich, cukrowych melodii i brakuje też takich przebojów, które od razu by porwały słuchacza.

Choć nie ma owych wysokiej klasy przebojów, to od początku zespół prezentuje się z całkiem dobrej strony. Mam tu na myśli agresywny, rozpędzony, przesiąknięty power metalem utwór „Burning Babylon”, który jest pełen patentów JUDAS PRIEST czy PRIMAL FEAR co jeszcze bardziej zwiększa atrakcyjność utworu. „The Insane” wolniejszy, bardziej stonowany, ale nie ustępuje poprzedniemu utworowi pod względem melodyjności. Ciężej jest już w takim „Reason To Last”, jednak brakuje tutaj jakiegoś ciekawego rozwiązania co do głównego motywu czy melodyjności. Nieco szybsze tempo prezentuje „The Meaning Of Death”, który jednak dalej prezentuje przeciętny heavy metal i najbardziej zapadły w pamięci dwa ostanie utwory, a mianowicie chwytliwy „Headbanger” czy też energiczny „Son Of fear”, który pokazuje, że jednak zespół potrafi coś więcej z siebie wydusić niż przeciętny heavy metal.

Tym razem mamy do czynienia z płytą do jednorazowego użytku, czyli z serii dorwać, przesłuchać, zapomnieć. „Son of Fear” to album mocno heavy metalowy, z pazurem, lecz sporymi błędami, które podczas słuchania dają o sobie znać, czasami dają się mocno we znaki, jednak album da się wysłuchać i czasami można dopatrzeć się plusów, jak choćby dwa ostatnie utwory. Niestety w ostatecznym rozrachunku jest to mało udany debiut, o którym nikt nie będzie pamiętał. Szkoda bo mogło to brzmieć znacznie lepiej.

Ocena: 4.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz