Nazwa WITCHHAMMER,
tematyka związana z medycyną, chorobach, skutkach brania narkotyków
czy też znakomita, klimatyczna, taka mroczna, budzące grozę
okładka debiutanckiego albumu „The First And The Last” sprawiły,
że nie wahałem się sięgnąć po ten krążek. Czy chwytliwa nazwa
i miła dla oka okładka to wystarczający powód by mówić
o wartym uwagi albumem?
Wtedy na daną chwilę
owe argumenty wydawały się wystarczające, bo w latach 80/90 rzadko
kiedy pojawiały się jakieś słabsze albumy z muzyką thrash
metalową. No cóż rzadko nie oznacza, że takowe się nie
pojawiały. WITCHHAMMER który został założony w 1986 roku
nagrał debiutancki album, który mimo ciekawej okładki,
mocnej nazwy zespołu nie ma za wiele do zaoferowania. Styl może
sklasyfikować jako thrash metal z elementami progresywnymi i z
wyraźnymi wpływami EXODUS. Nie ma w graniu brazylijskiej formacji
niczego nadzwyczajnego, nie ma jakiegoś przejawu geniuszu. Ot
średniej klasy granie, nieco chaotyczne, momentami bez pomysłu, ale
dynamiczne, melodyjne i takie nieco surowe, co nadaje fajnego
mrocznego, zadziornego klimatu całości. Oprócz okładki czy
tez nazwy zespołu do grona plusów zaliczyć należy medyczną
tematykę utworów, surowe, nieco przybrudzone brzmienie,
dynamika i melodyjność utworów, czy tez w końcu znakomity
wokal Casito, który nasuwa manierę i styl śpiewania Puala
Baloffa. To właśnie wokal jakby odgrywał tutaj główną
atrakcję, a nie kompozycje, gitary, czy sekcja rytmiczna. Sekcja na
tym albumie nie jest najgorsza, bo jest dynamiczna i taka nieco
schowana, ale momentami taka pozbawiona jest mocy, przez co album
brzmi nie zbyt profesjonalnie. Gitary też są ostre, dość
agresywne, melodyjne, ale takie wszystko zagrane w jednym stylu i bez
większego wysiłku. Brakuje lekkości, jakiś ciekawych pomysłów.
Do grona plusów zaliczyć należy z pewnością udane
brzmienie, które oddaje to co najlepsze w thrash metalu lat
80. Szkoda tylko, że kompozycje nie są tak dopracowane i że można
wytknąć im nie dopracowanie i takie granie na jedno kopyto.
Ciarki przechodzą
podczas otwierającego „Medicne Blues” i brzmi to jak
wycinek z jakiegoś horroru, lecz brakuje tutaj jakiegoś ciekawego
motywu i ciekawego rozplanowania. Więcej rocka i punku można tutaj
wyczuć, co nieco odsiewa. Lepiej wypada „The First” i to
jest takie łojenie jakiego się oczekuje od thrash metalowych kapel.
Jest ostro, dynamicznie, agresywnie, choć momentami wdziera się
tutaj lekki chaos. Ogólnie jest to udana kompozycja zresztą
podobnie jak energiczny „The Misery Genocide” ,
toporniejszy „Who is Fat”, czy szybki „Words of
Desolation”. Reszta utworów warta wysłuchania, lecz nie
robi już takiego wrażenia.
Dla fanów thrash
metalu lat 80/90 jest to pozycja obowiązkowa, bo jest tutaj wszystko
co powinien mieć dobry album z tego gatunku, a więc pewny siebie
wokalista, wyróżniający się manierą, ostre gitary,
rozpędzona sekcja rytmiczna, surowe, nieco przybrudzone brzmienie,
który potrafi przyprawić o ciary. Nieco słabsze są tutaj
kawałki, może wynika przez to lekki chaos i nieco oklepany styl,
jednak mimo to warto posłuchać tego wydawnictwa, bo nie ma tutaj
mowy o totalnym gniocie, którego nie da się słuchać.
Solidna porcja thrash metalu!
Ocena: 6.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz