Polski speed/power metal
z elementami wczesnego HELLOWEEN, RUUNNING WILD czy OVERKILL brzmi
jak mało śmieszny dowcip, jednak mało kto wie, że w latach 80 na
ziemi polskiej powstała kapela, która właśnie miała być
odpowiedzią na te wyżej wymienione zespoły i miała pokazać, że
w Polsce też może powstać świetna kapela grająca speed/power
metal, a tą kapelą był OPEN FIRE. Okazją aby wspomnieć o nich
jest oficjalnie wydanie ich debiutanckiego albumu, który
właściwie został zarejestrowany 25 lat temu. Czy słusznie zespół
zapisał się w historii polskiego metalu jako legenda za sprawą
„Lwy ognia”?
Ten legendarny zespół
powstał w 1985 roku i już w 1987 roku miał zarejestrowany materiał
na swój debiutancki album, jednak „Lwy ognia” nie został
oficjalnie wydany. Mimo tego faktu, owe demo szybko zostało przyjęte
przez polskich, a także zagranicznych fanów i szybko zyskało
status klasyka. Dlaczego? Z jednej strony pokazał, że w naszym
kraju też może powstać kapela, która gra speed/power metal
i to na poziomie światowym, który może konkurować z
najlepszymi. Z drugiej strony sam materiał i wykonanie sprawiało,
że inaczej o tym materiale nie można było pisać jak w kategoriach
klasyka. Jednak mimo owego statusu, mimo tego, że zespół
okrzyknięto legendą, to jednak wciąż nie było oficjalnego
wydania i teraz po upływie 25 lat miało to ulec zmianie, a wszystko
za sprawą wydawcy KLUB PLYTOWY „RAZEM”, który postanowił
wydać owe dzieło w digipacku z nową okładką i innymi bajerami,
których wcześniej nie miało demo. Muzyka jednak pozostała
nie zmieniona i dalej jest to materiał z lat 80, który
wyróżnia się na tle nowoczesnych wydawnictw z kręgu
heavy/speed/power metal.
Nie jestem fanem
polskiego heavy metalu, albo inaczej mało która nasza polska
kapela potrafi mnie tak oczarować jak zagraniczne zespoły, ale OPEN
FIRE to inna bajka. Kij z tym, że śpiewają po polsku, że nie
dotrą ze swoim przesłaniem do zagranicznych fanów metalu,
ale muzyka to za nich zrobi. Właśnie wykonanie, pomysłowość,
styl, który przesiąknięty starym HELLOWEEN z okresu mini
albumu czy „Walls of Jerycho” jak i RUNNING WILD potrafią
przełamać wszelkie lody, wszelkie granice i bariery językowe.
Podobieństwa do tych kapel, zwłaszcza HELLOWEEN można uświadczyć
w samej sferze riffowania, dynamiczności, stawiania na szybkie
tempo, czy też śpiewanie wokalisty w wysokich rejestrach i Mariusz
Sobiela ma specyficzną manierą i choć nie powala techniką, to
jednak niczym młody Kai Hansen stara się zachwycić swoją
charyzmą, temperamentem i zaangażowaniem. Jest on istotnym
elementem muzyki OPEN FIE. Jednak największym atutem HELLOWEEN jest
to, że od samego początku zaprezentowali się jako maszyna do
tworzenia hitów. Tą cechę też udało się odtworzyć
polskiemu zespołowi i w tej dziedzinie „Lwy Ognia” też niszczy
konkurencję.
Choć okładka nie jest
wysokich lotów, choć brzmienie pozbawione nowoczesnych trików
i ulepszeń, to jednak ta naturalność i dopracowanie, jak i sam
materiał zagrany z zachowaniem zasady szybko, melodyjnie i do
przodu. Jazda bez trzymanki, z mocną, energiczną i rozpędzoną
sekcją rytmiczną i ciętymi, zaskakująco dobrymi, wręcz
rewelacyjnymi partiami gitarowymi duetu Kowalczyk/ Różycki to
najlepszy opis tego co nas czeka podczas słuchania całości. Można
się tutaj zachwycać rozbudowanym otwieraczem „Dzień Tysiąca
Słońc” , melodyjnym „Open Fire” z pewnymi wpływami
NWOBHM, instrumentalnym „Ognie Sw Elma” utrzymany w stylu
starego HELLOWEEN, szybki „Metal Top 20” z chwytliwym
refrenem, czy też nieco thrash metalowy „Widmowy Władca”.
Utwory pędzą i nie ma męczenie długimi kolosami, czy też
eksperymentami, co jest zaletą tego wydawnictwa. Kolejną szybką
petardą jest tutaj „Twardy jak skała” i „Ogień i
Stal Zwycięża” , które nasuwają choćby „Judas”
HELLOWEEN. Więcej stonowanych dźwięków i mrocznego klimatu
można uświadczyć w „Oddech śmierci” a urozmaicenie w
zamykającym „Lwy Ognia”. Nie ma słabych utworów,
tylko same killery, co już najlepiej świadczy o tym krążku.
Koniec czekania. Można
się w końcu delektować oficjalnym wydawnictwem OPEN FIRE, które
można śmiało nazwać klasyką polskiego heavy/speed/ power metalu.
25 lat czekania to kawał czasu , ale warto było, bo płyta to
prawdziwa perła. Atrakcyjne popisy gitarowe na poziomie światowy,
specyficzny wokalista i masa przebojów nie gorszych niż te
wykreowane przez HELLOWEEN czy RUNNING WILD to właśnie cały OPEN
FIE i ich jedyny album „Lwy Ognia”. Czy to oficjalne wydania
zmieni sytuację zespołu, który tak marnie skończył w
latach 80? Czy to przyczyni się do ożywienia legendy? Czas to
zweryfikuje, a ja wyczekuję odpowiedzi na te pytania. Każdy fan
heavy/speed/power metalu, każdy fan metalu lat 80 powinien to znać,
zwłaszcza kiedy teraz pojawiło się oficjalne wydanie. Gorąco
polecam!
Ocena: 9.5/10
jezusie brodaty, doszło do tego, że upływajacy czas podnosi wartość byle badziewia.Było to przaśne i kiepskie wtedy i nic sie w tej materii nie zmieniło.Po pamietnej metalmanii zamknąłem za nimi i Stos-em drzwi i lepiej niech za nimi pozostana . Fajna mieli przygode i chyba tylko w tym kontekscie można owo zjawisko rozpatrywać.
OdpowiedzUsuńKolega przedmówca bardzo krytyczny.
OdpowiedzUsuńTrzeba uwzględnić warunki kiedy i gdzie płyta była nagrywana. Remastering z reguły nie wiele daje.
Przaśne, nieprzaśne, ważne, że miłe dla ucha.
Zespół mógłby się zreformować celem nagrania nowego materiału, ewentualnie ponownego nagrania lepszej jakości starszych nagrań, w tym niepublikowanych lub publikowanych w wersjach live.