Strony

sobota, 6 kwietnia 2013

SUDDENFLAMES - Death might be late (2009)

Co raz częściej spotykane wśród metalowych kapel amerykańskich jest zjawisko zapatrzenia na europejskie zespoły heavy metalowe. Tak jak kiedyś amerykański metal był jedynym w swoim rodzaju, z lekkim thrash metalowym zacięciem, z mocnym, agresywnym wokalistą i innymi cechami charakterystycznymi dla tamtego heavy metalu, tak ostatnia dekada pokazuje, że co raz częściej można znaleźć kapele, które czerpią garściami z Europy i nasuwa się tutaj choćby takie kapele jak CELLADOR, RAVAGE czy też w końcu kanadyjski SUDDENFLAMES, który będzie przedmiotem niniejszej recenzji.

Obecnie zespół przymierze się do wydania drugiego albumu Under The Sign of The Alliance”, który ma się ukazać jeszcze w tym roku i jest na co czekać, bo zespół przeszedł kilka zmian personalnych. Zmieniła się sekcja rytmiczna po tym jak perkusista Eric Morissette i basista Pascal Landry opuścili szeregi zespołu z powodu odmiennych poglądów co do muzyki zespołu. W 2011 roku pojawił się też nowy gitarzysta, a mianowicie Daves Couture. Te zmiany mogą wpłynąć na jakość zespołu, ale to czas pokarze czy owe roszady personalne miały ogromny wpływ na muzykę zespołu. Póki co zostaje przyjrzeć się debiutanckiego albumowi „Death Might Be late”, który ukazał się w roku 2009, a w tym roku doczekał się remasteringu i ponownego wydania. Jaki jest album? Jaki styl muzyczny zespół obrał? Co można powiedzieć o samym zespole? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w dalszej części niniejszej recenzji.



Ta młoda kapela została założona w 2001 roku z inicjatywy wokalisty Jean Roberta Letarte i zespół ciężką pracą przygotowywał swoje pierwsze demo w postaci „Bewitched Boat”, które ukazało się w 2005 roku. Dopiero w 2009 roku zespołowi udało się wydać debiutancki album „Death Might be late”, który potwierdza, że mamy do czynienia z młodym i debiutującym zespołem, który ma jeszcze kilka nie dociągnięć, nie dopracowań, który wciąż krystalizuje swoje umiejętności, pomysły, czy styl. Ten album też znakomicie obrazuje owe zjawisko zapatrzenia się młodych amerykańskich zespołów w europejską scenę heavy/power metalową. SUDDENFLAMES gra właściwie muzykę, którą można sklasyfikować jako heavy / power metal z wyraźnymi wpływami taki power metalowych kapel jak HELLOWEEN, GAMMA RAY, INSANIA, czy HAMMERFALL, a także heavy metalowych formacji jak RUNNING WILD, IRON MAIDEN czy JUDAS PRIEST. Takich zespołów można rzec jest pełno dzisiaj na rynku, więc dlaczego niby ten kanadyjski zasługuje na uwagę?

Dość udany miks melodyjności i konstrukcji utworów w stylu europejskim z amerykańskim brzmieniem jest tutaj dość atrakcyjny. Choć jest tutaj sporo sprawdzonych patentów, nie ma za grosz oryginalności, choć brzmienie nie jest najwyższych lotów, choć sekcja rytmiczna nie powala techniką, ani mocą to jednak trzeba przyznać, że ostatecznie dominują tutaj pozytywne aspekty. Przypominający manierę Kiske, Hansena, Cansa wokalista Jean Robert Letarte, który potrafi zachwycić śpiewaniem w wysokich rejestrach, piskiem czy specyfiką. Może brakuje mu ognia, drapieżności, ale z pewnością nie brakuje mu potencjału i zapału, co dobrze rzutuje na całość płyty. Do kolejnych plusów można dorzucić przebojowość, wyrównany, urozmaicony materiał, chwytliwe melodie, czy w końcu niesamowite, dopieszczone partie gitarowe w wykonaniu Sebastiena Latulippe i Erica Vaillancourta. To właśnie ten aspekt tutaj najbardziej zachwyca, bo każda melodia, motyw, solówka odegrana jest z gracją, zadziorem i finezją. Jest na debiucie bardzo gitarowe i te pojedynki na solówki są bardzo atrakcyjne i przesądzają o solidności tego materiału. Latulippe jest tutaj odpowiedzialny za wygrywanie ostrych partii gitarowych oraz wzbogacenia kompozycji wokalami death metalowymi, zaś Eric Vaillancourt swoim stylem, shredowym zacięciem przypomina dokonania Axela Rudiego Pella, czasami nawet Yngwiego Malmsteena i słychać inspirację najlepszymi gitarzystami. Sam tutaj wygrywa melodyjne i godne zapamiętana partie, które sprawiają, że cały materiał jest bardzo melodyjny i gitarowy.

Mimo tego, że brzmienie jest niższych lotów, że perkusja brzmi jak automat, bez mocy i bez przekonania, mimo tego, że partie basu nie są atrakcyjne to jednak kompozycje tutaj są solidne i warte uwagi, nawet tych bardziej wymagających słuchaczy. Dobry otwieracz to podstawa udanego materiału i SUDDENFLAMES w tej roli umieścił energiczny, power metalowy „Son Of doom” z wpływami GAMMA RAY, czy też heavy metalowych kapel typu JUDAS PRIEST. Już od pierwszych minut kanadyjski zespół zachwyca melodyjnością i przebojowością, ale najbardziej co tutaj zachwyca to praca gitar. Gdyby owe shredowe solówki w wykonaniu Erica i Sebastiena były wsparte lepszym brzmieniem i sekcją rytmiczną to brzmiało by to jeszcze lepiej. Nieco RUNNING WILD wdziera się w heavy metalowy kawałek „Bewitched Boat” i to nie tylko za sprawą tematyki związanej ze statkiem i morzem. W tym utworze zespół też pierwszy raz przekonuje słuchacza, że nie mają większych problemów z stworzeniem bardziej rozbudowanej kompozycji i nie ostatni. Bowiem na płycie długimi utworami są „Nativitas in Tenebris” będącym skupiskiem rozbudowanych i złożonych solówek, czy też 8 minutowa opowieść o jeźdźcu bez głowy czyli „The Legend of the heandless horseman of Sleepy Hollow” z motywami gitarowymi nawiązującymi do „A light in the black” RAINBOW. Coś z GRAVE DIGGER i „Tunes of War” słychać w „The piper (hymn of sorrow)”. Power metal pełną parą z wpływami HELLOWEEN czy GAMMA RAY słychać w „Wonderland No More” nawiązujący do „I want out” czy „Suddenflames”. Zespół nie kryje swoich inspiracji, tak więc nikogo nie powinno zdziwić pojawienie się coveru JUDAS PRIEST w postaci „Hell Patrol”.

SUDDENFLAMES i ich debiutancki album „Death might be late” są żywym dowodem, że na amerykańskiej scenie metalowej coraz więcej kapel zapatrzonych w heavy/power metal europejskich spod znaku HELLOWEEN, GAMMA RAY czy heavy metalu spod znaku JUDAS PRIEST. Mimo słabego brzmienia, mało wyrazistej sekcji rytmicznej album się broni zwłaszcza za sprawą świetnie odegranych partii gitarowych czy przebojowego charakteru kompozycji. Udany debiut, który jest godny uwagi, każdego fana heavy/power metalu.

Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz