Strony

czwartek, 9 maja 2013

CLOVEN HOOF - Dominator (1988)

Po wydaniu koncertowego albumu "Fighting Back" doszło do wewnętrznego tarcia między muzykami i w wyniku tego oraz innych problemów wewnętrznych kapela się rozpadła. Jedyną osobą która pozostał i była gotów dalej tworzyć był oczywiście Lee Payne, który zebrał nowych ludzi do współpracy i znów Cloven Hoof był gotowy do akcji. Nowy skład poza Lee Paynem tworzyli wokalista Russ North, gitarzysta Andry Wood i perkusista Jon Brown. W takim składzie przystąpiono do prac nad nowym albumem i miał się ukazać pod skrzydłem wytwórni płytowej Fm Revolver, z którą kontrakt podpisał Cloven Hoof zaraz po zebraniu się w nowym składzie. Nowy został zatytułowany „Dominator” i został wydany w 1988 roku. 

Jakby nie patrzeć jest to album koncepcyjny, który utrzymany jest w tematyce science fiction. Za produkcję nowego krążka był odpowiedzialny Guy Bidmead, który współpracował z takimi kapelami jak Motorhead, czy Whitesnake. Nowy skład znów sprawił, że zespół był pełen energii i chęci, w umocnieniu pomogły trasy koncertowe po Wielkiej Brytanii. Drugi album w porównaniu do debiutu ukazuje właśnie, że zespół stylistycznie bardziej wpisuje się w styl heavy/power metalowy z odesłaniem do amerykańskiej sceny metalowej. Rozpędzona, dynamiczna sekcja rytmiczna, ostre, zadziorne, melodyjne i zarazem agresywne partie gitarowe wygrywane przez Andiego Wooda i popisy wokalne Russa Northa, który nie szczędził śpiewania w wysokich rejestrach jak najbardziej nasuwały na myśl heavy/power metal, aniżeli NWOBHM do którego tak często wrzucany jest Cloven Hoof. Taka stylistyka w połączeniu z tematyką s-f dały efekt w miarę podobny do tego znanego z debiutu Scanner. „Dominator” wydaje się być dojrzalszym albumem i z pewnością bardziej dynamicznym, ale w dalszym ciągu zostały zachowane tutaj elektryzujące, atrakcyjne dla ucha solówki, riffy, które łączy i finezję i melodyjny charakter. Również równy i urozmaicony materiał został tutaj przerysowany jakby z debiutu, z tym że wszystko brzmi agresywniej i do tego jakby wszystko jest bardziej przebojowe. Jedyną wadą tego wydawnictwa jest brzmienie, które jest niskich lotów i pozostawia wiele do życzenia. Pomijając ten szczegół można się zachwycać każdym utworem z osobna, bo nie ma wypełniaczy, ani jakiś utworów nie wyraźnych, które odstają od reszty. Już otwierający „Rising Up” znakomicie podkreśla fakt, że zespół nie jest jednym z przedstawicieli NWOBHM i bliżej im do amerykańskiego heavy/power metalu. Ta dynamika, agresja, przebojowość i to prezentowała się jeszcze lepiej niż debiut. „Nova Battlestar” znakomicie podkreślał talent gitarzysty Andiego, który wygrywał tutaj energiczne, rozbudowane solówki, które były pełne finezji. Niezwykła melodyjność i energia emanowały z każdego utworu i przebojowy „Reach For The Sky” czy agresywny „The Fugitive” znakomicie odzwierciedlały te cechy. Bardziej urozmaicone i złożone w swojej konwencji są na tej płycie takie kawałki jak „Dominator”, kolos „Road Of Eagles” czy w końcu epicki „Warrior Of wasteland”. Właściwie każdy utwór to perła i kwintesencja muzyki heavy/power metalowej.

 „Dominator” jest bez wątpienia najbardziej dynamicznym albumem brytyjskiej formacji i szkoda tylko że brzmienie tutaj zostało skopane. Mimo tej wady można dostrzec prawdziwą moc i znakomite kompozycje jakie tutaj się znajdują. Cloven Hoof się rozkręcał, a dopiero prawdziwy upust geniuszu miał nastąpić.Kolejny znakomity album Cloven Hoof, który wstyd nie znać.

Ocena: 8.5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz