Po
wydaniu koncertowego albumu "Fighting Back" doszło do wewnętrznego tarcia między
muzykami i w wyniku tego oraz innych problemów wewnętrznych
kapela się rozpadła. Jedyną osobą która pozostał i była
gotów dalej tworzyć był oczywiście Lee Payne, który
zebrał nowych ludzi do współpracy i znów Cloven Hoof
był gotowy do akcji. Nowy skład poza Lee Paynem tworzyli wokalista
Russ North, gitarzysta Andry Wood i perkusista Jon Brown. W takim
składzie przystąpiono do prac nad nowym albumem i miał się ukazać
pod skrzydłem wytwórni płytowej Fm Revolver, z którą
kontrakt podpisał Cloven Hoof zaraz po zebraniu się w nowym
składzie. Nowy został zatytułowany „Dominator”
i został wydany w 1988 roku.
Jakby nie patrzeć jest to album
koncepcyjny, który utrzymany jest w tematyce science fiction.
Za produkcję nowego krążka był odpowiedzialny Guy Bidmead, który
współpracował z takimi kapelami jak Motorhead, czy
Whitesnake. Nowy skład znów sprawił, że zespół był
pełen energii i chęci, w umocnieniu pomogły trasy koncertowe po
Wielkiej Brytanii. Drugi album w porównaniu do debiutu ukazuje
właśnie, że zespół stylistycznie bardziej wpisuje się w
styl heavy/power metalowy z odesłaniem do amerykańskiej sceny
metalowej. Rozpędzona, dynamiczna sekcja rytmiczna, ostre,
zadziorne, melodyjne i zarazem agresywne partie gitarowe wygrywane
przez Andiego Wooda i popisy wokalne Russa Northa, który nie
szczędził śpiewania w wysokich rejestrach jak najbardziej nasuwały
na myśl heavy/power metal, aniżeli NWOBHM do którego tak
często wrzucany jest Cloven Hoof. Taka stylistyka w połączeniu z
tematyką s-f dały efekt w miarę podobny do tego znanego z debiutu
Scanner. „Dominator” wydaje się być dojrzalszym albumem i z
pewnością bardziej dynamicznym, ale w dalszym ciągu zostały
zachowane tutaj elektryzujące, atrakcyjne dla ucha solówki,
riffy, które łączy i finezję i melodyjny charakter. Również
równy i urozmaicony materiał został tutaj przerysowany jakby
z debiutu, z tym że wszystko brzmi agresywniej i do tego jakby
wszystko jest bardziej przebojowe. Jedyną wadą tego wydawnictwa
jest brzmienie, które jest niskich lotów i pozostawia
wiele do życzenia. Pomijając ten szczegół można się
zachwycać każdym utworem z osobna, bo nie ma wypełniaczy, ani
jakiś utworów nie wyraźnych, które odstają od
reszty. Już otwierający „Rising Up”
znakomicie podkreśla fakt, że zespół nie jest jednym z
przedstawicieli NWOBHM i bliżej im do amerykańskiego heavy/power
metalu. Ta dynamika, agresja, przebojowość i to prezentowała się
jeszcze lepiej niż debiut. „Nova Battlestar”
znakomicie podkreślał talent gitarzysty Andiego, który
wygrywał tutaj energiczne, rozbudowane solówki, które
były pełne finezji. Niezwykła melodyjność i energia emanowały z
każdego utworu i przebojowy „Reach For The
Sky”
czy agresywny „The Fugitive”
znakomicie odzwierciedlały te cechy. Bardziej urozmaicone i złożone
w swojej konwencji są na tej płycie takie kawałki jak „Dominator”,
kolos „Road Of Eagles”
czy w końcu epicki „Warrior Of wasteland”.
Właściwie
każdy utwór to perła i kwintesencja muzyki heavy/power
metalowej.
„Dominator” jest bez wątpienia najbardziej
dynamicznym albumem brytyjskiej formacji i szkoda tylko że brzmienie
tutaj zostało skopane. Mimo tej wady można dostrzec prawdziwą moc
i znakomite kompozycje jakie tutaj się znajdują. Cloven Hoof się
rozkręcał, a dopiero prawdziwy upust geniuszu miał nastąpić.Kolejny znakomity album Cloven Hoof, który wstyd nie znać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz