Koniec pewnego wieku i
początek millenium dla wielu było okresem wyczekiwania, nowego,
lepszego świata, w którym górę weźmie technologia.
Era komputerów, maszyn zbliżała się wielkimi krokami nowa
idea świata i wszyscy w 1998 roku wyczekiwali tego magicznego
momentu. Zmieniała się nie tylko mentalność ludzi, ale również
trend muzyczny i to było zauważalne. To zjawisko nie ominęło
również Iron Maiden, który na swoim kolejnym albumie
zatytułowanym „Virtual XI” próbował wykreować właśnie
klimat wirtualny, taki godny z duchem postępu. Jednak dla wielu
drugi i ostatni album Iron Maiden z Blazem Baylem na wokalu to
najsłabszy album. Czy aby na pewno?
Kontrastując ten album z
„The X Factor” to można dostrzec wiele zmian na lepsze. Przede
wszystkim udało się kapeli wyjść z mroku, z ponurego świata i
wrócić, prawie do tego co prezentowali za czasów Bruce
Dickinsona. Czyli co? Jest więcej radości w graniu zespołu, więcej
dynamiki i przebojowości, która gdzieś się ulatniała na
ostatnich albumach żelaznej dziewicy. „Virtual XI” to również
lepsze, bardziej soczyste brzmienie i lepsza forma samego Blaze'a,
który w niskich rejestrach śpiewa nie gorzej niż Bruce'a.
Ożywił on nieco zespół i wniósł do zespołu sporo
ciekawych pomysłów na utwory. Można jego udział w zespole
ocenić bardzo pozytywnie, pomimo że nie jest tak uzdolnionym
wokalistą jak Bruce Dickinson. Dla wielu fanów to wydawnictwo
to najsłabszy krążek żelaznej dziewicy, który jest
zapchany utworami który są bez energii, bez przebojowego
charakteru, z którego ten zespół zawsze był znany.
Najsłabszy tutaj na płycie jest długi, nieco hard rockowy, mało
spójny „The Angel and Gambler” który
trwa prawie 10 minut. Nietypowa ballada w postaci „Como
Estais Amigo” też brzmi nie typowo i nie pasuje tutaj do
końca. Dynamiczny otwieracz „Futureal” czy też
epicki, rozbudowany „Clansman” przywołuje
najlepsze czasy Iron Maiden z Brucem Dickinsonem. Nieco mroczny
klimat i podobną konstrukcję z „The X Factor” można wychwycić
w „Lighting Strikes Twice” czy
też w „When Two Worlds Collide”. Poprawiona
też została warstwa czysto instrumentalna i więcej tutaj
uświadczymy pomysłowych, energicznych i przemyślanych popisów
gitarowych. Wystarczy posłuchać solówek w „The
Educated Fool” czy
„Don't Look to The Eyes Of Stranger” żeby
się o tym przekonać.
Blaze
Bayley na długo nie zagościł w Iron Maiden, gdyż zespół
postanowił wrócić do Bruce'a Dickinsona. Drugi album z nim
na wokalu jest znacznie lepszy. Powrót do dynamicznego,
przebojowego i radosnego grania, gdzie nie brakuje ciekawych melodii
czy refrenów. Słucha się tego przyjemnie. Zmiana klimatu na
bardziej radosny, a mniej mroczny i ponury również wyszła na
dobre krążkowi. Dla jednych jeden z najsłabszych albumów
żelaznej dziewicy, a dla mnie i paru innych osób będzie to
wciąż bardzo dobry album i jedno z największych osiągnięć
Blaze'a Bayleya.
Ocena:
8.5/10
P.s
Recenzja przeznaczona dla magazynu HMP
I to jest rzetelnie napisana recenzja! Ocena adekwatna do zawartości. Uwielbiam całą dyskografię Maiden, Ale ten krążek ma specjalne miejsce w moim sercu. O ile nie zgadzałem się z Tobą przy okazji The X Factor, tak w przypadku tej recki sam bym tego lepiej nie ujął. Jak to sie mówi USiA, GOOD JOB!
OdpowiedzUsuńDzięki:D Virtual jest zajebisty:D Ostatni utwór trochę taki bez pomysłu no i "Angel and gambler" taki nieco zbyt długi i bez wyrazu, ale płyta ma sporo hitów:D Otwieracz nawet bym rzekł na miarę klasyków:D Muszę kiedyś opisać pozostałe płyty żelaznej dziewicy:D
OdpowiedzUsuń