Niezbyt większe zainteresowanie debiutanckim albumem „Live Fast
Die Fast” nie zniechęcił Wolfsbane do dalszego nagrywania i
koncertowania. To też w 1991 roku zespół wydał swój
drugi album zatytułowany „Down Fall The Good guys”. Choć w
zespole pojawił się nowy perkusista, a mianowicie Steve Danger to
jednak styl zespołu się nie zmienił, podobnie jak dążenie do
zarażania słuchaczy miłością do rocka lat 70, będącego
zakorzenionego w brytyjskiej tradycji.
To co za prezentował Wolfsbane na debiutanckim albumie nie spotkało
większego zainteresowania, ale jakoś zespół nie zboczył z
kursu i na drugim krążku dalej gra muzykę w której jest
glam metal, punk rock, rock lat 70 i heavy metal. Drugi album
podobnie jak debiutancki „Live Fast Die fast” stanowi przykład
drugiej fali Nwobhm, choć mowy o doskonałości nie było mowy.
Zostało poprawione brzmienie, które było minusem
poprzedniego wydawnictwa, ale niestety kosztem samego materiału.
Całość brzmi niespójnie i chaotycznie. Brakuje stabilności
jeśli chodzi o jakość i poziom muzyczny. Raz pojawiają się dość
dobre kompozycje jak „The Loveless”, czy „Ezy”,
a raz nie zdające się do słuchania jak np. „Smashed and
Blind”. Tutaj zespół starał się jak najbardziej
oddalić od heavy metalu i to się okazało niezbyt dobrym
posunięciem. Ciężko tutaj wyróżnić jakiś kawałek bo
wszystkiego są niższych lotów. Dobrą energię mają w sobie
„Black Lagoon” czy też „Catholic Ray Clinic”.
Nie są to kompozycje bez skazy, ani też w pełni
dopracowane, ale dobrze wypadają na tle innych. Wśród
rockowych kawałków dobrze wypada też „Broken Doll”.
Niezbyt przemyślany i spójny materiał, który został
ubarwiony specyficznym wokalem Blaze'a i dobrą grą Edwardsa, który
tym razem jest bardziej wyrazisty. Niby więcej mocy, a jednak sam
album wypada blado. Więcej energii i ciekawych melodii miał debiut,
ale to nie powstrzymało Wolfsbane przed dalszym działaniem i
nagrywaniem. Jest to bez wątpienia najsłabszy album tej formacji.
Ocena: 3.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz