Modne ostatnio stało się
wzburzanie tłumu newsami po kroju „zakończenie działalności”
by potem jednak po krótkiej przerwie powrócić. Taki
zabieg wykonał np. Running Wild i weteran amerykańskiego power
metalu – Metal Church. Ten ostatni w 2009 roku puścił w świat
informacje o zakończeniu działalności z powodu upadku wytwórni
płytowej i zgrzytów wewnątrz zespołu. Widać szybko muzycy
nawiązali kontakt i się pogodzili, bowiem już w 2012 ogłoszono
powrót Metal Church. Choć skład zespołu nie okazał się
żadną nowością, bo zebrali się muzycy z ostatniej płyty
zatytułowanej „This Present Wasteland” który ukazał się
w 2008 roku. Nowy album „Generation Nothing” miał być powrotem
do korzeni, jak sami muzycy mówili. Czy rzeczywiście tak
jest?
Logo kapeli mówi,
że tak, bo czerwone tło było na okładkach pierwszych płyt.
Jednak kolor nie wiele w tym przypadku mówi, podobnie jak i
nijaka, wręcz paskudna okładka. Mogło by się wydawać, że granie
na koncertach całego debiutanckiego albumu czemuś posłuży, że
przypomni muzykom co to jest stary dobry Metal Church i gdzie są
jego korzenie. Ktoś powie co można oczekiwać od tego składu,
który nagrał albumy inne i dalekie od tych klasycznych?
Można, kiedy się słyszy że na żywo album „Metal Church”
brzmi znakomicie, choć grają go inni ludzie. Udało się powrócić
po części do korzeni. Na „Generation Nothing” nie brakuje
elementów nawiązujących do power/thrash metalu, które
były słyszalne na pierwszych dwóch płytach. To właśnie
utwory w tej konwencji wypadają tutaj najlepiej, bo przypominają
stare dobre czasy. Dynamiczny otwieracz w postaci „Bulletproof”
, rytmiczny „Jump The Gun” czy melodyjny
„Dead City” to bardzo udane kawałki, które
przypominają starsze albumy. Brakuje im nieco przebojowości i
większego ognia, ale mimo to są godne uwagi. Typowym utworem Metal
Church jest tutaj „Generation Nothing” który
pokazuje że dalej jest to era Ronniego Munroe'a. Co do Ronniego to
muszę przyznać, że jest to jego najlepszy album, bowiem jego wokal
nigdy wcześniej nie brzmiał tak perfekcyjnie. Ta moc, ta agresja i
mrok jest tutaj godna podziwu. Słyszałem wiele albumów
metalowych i pod względem wokalnym nowy album Metal Church zajmuje
czołowe miejsce. Jeśli ktoś dalej ma wątpliwości co do tego czy
Ronny to dobry następca Wayne'a to niech posłucha tego albumu.
Kurdt i Jay grają swoje, raz lepiej raz gorzej, ale starają się
trzymać swojej stylistyki, tak więc tutaj niespodzianki nie ma.
Może za mało w tym dynamiki, agresji i przebojowości, ale zdarzają
się tutaj momenty godne pochwały, jak choćby te popisy gitarowe w
rozbudowanym „Noises in The Wall”. Mocnym kawałkiem
jest też nieco mroczniejszy „Close To The Bone”, ale i tak moim
numer z tej płyty jest wciąż „Scream”. Dlaczego? Bo najlepiej
oddaje to co kiedyś grał Metal Church, czyli power metal wymieszany
z thrash metalem. Taką muzykę pełną werwy, agresji i subtelności,
w której nie brakowało pomysłowości i atrakcyjnych melodii.
Kto wie może to jest
rozgrzewka przed czymś mocniejszym? Oby tak było, bo „Generation
nothing” w pełni nie zadowala, ba nawet można czuć
rozczarowanie. Zwłaszcza jeśli „Scream” słyszało jeszcze
podczas promowania albumu. Miał być powrót do korzeni i w
pełni nie udała się ta sztuka, ale mamy za to imponujący popis
wokalny Ronniego, który trzeba usłyszeć na własne uszy.
„Light in The Dark” wciąż jest tym lepszym albumem.
Ocena: 6.5/10
Nie mogę porównywać tego albumu do poprzednich gdyż nie znam na tyle twórczości Metal Church by zrobić to obiektywnie , ale wiem jedno jako nowy album 2013 to jedno z lepszych wydawnictw. Bardzo dobrze wpada w ucho juz od pierwszych dźwięków, jest dynamiczny , mocny a za razem bardzo melodyjny a wokalnie mistrzostwo!
OdpowiedzUsuńWokal tutaj to bomba i z tym się zgodzę. Ale z Ronnym bardziej mi odpowiada " A light In The dark" 3 pierwsze albumy to klasyka:D Kocham debiut:D Nowy album nie jest zły, ale liczyłem na coś więcej. Dead City i Scream to kawałki w jakich miałbyć utrzymany cały album:d
Usuń