Nazwa zespołu potrafi
podziałać jak magnez zwłaszcza jeśli pochodzi od jednego z
utworów, który należy do grona ulubionych. Gdy
zobaczyłem nazwę The privateer to od razu skojarzyło mi się z
Running Wild i albumem
„Black Hand Inn”. The Privateer też pochodzi z Niemiec i
również trzyma się pirackiej tematyce,w której jest i
przygoda oraz powiew oceanu. Z tym, że The Privateer nie jest drugim
Running Wild, bliżej już mu do twórczości Falconer czy
Alestorm. „Monolith” to nowy album tej niemieckiej formacji i
znakomicie przybliża owe cechy przedstawione powyżej.
„Monolith” to nie
tylko uczta dla uszu, ale też dla oczu, o czym świadczy klimatyczna
i kolorystyczna szata graficzna, która jak najbardziej oddaje
tematykę jakiej trzyma się zespół. Sama muzyka jest też
taka bardziej melancholijna, klimatyczna i taka trafiająca do
wnętrza duszy. Tutaj chodzi o coś więcej niż melodie czy
dynamikę. Oczywiście zespół nie zapomina o takich istotnych
elementach jak szybka sekcja rytmiczna, melodyjne partie gitarowe i
mocny, agresywny wokal, ale tutaj na pierwszym planie jest klimat i
piękno. Gatunek jaki wybrzmiewa z muzyki The Privateer można
określić jako power metal z elementami folk metalu. Wszystko
skrupulatnie wymieszanie i udało się uciec przed nie przyjaznym
chaosem. Całość prezentuje się okazale, bo jest sporo
podniosłych, epickich chórków, jest growl Pablo, ale
też i ciekawe upiększanie za sprawą wiolonczeli. Nie brakuje na
płycie odesłań do Running Wild jak choćby w takim „A
sequel From a Distant Visit”, jednak kapela tworzy tutaj
swoją własną muzykę. Pomysłowość to mocny atut tej formacji i
to słychać w urozmaiconych motywach i strukturze utworów.
Zabawa w wolnym i szybkim tempem, a także agresją i stonowaniem
imponuje tutaj od pierwszych dźwięków. Instrumentalne
przerywniki jak choćby „What we took hoome” budują
odpowiedni klimat i pokazują również to piękniejsze oblicze
muzyki The Privateer. Płyta jest melodyjna i utrzymana w przebojowym
charakterze o czym dobitnie świadczy choćby taki „Track
Down and Avenge” czy „For What Lurks in the Storm”.
Nie brakuje epickich zapędów co słychać w „Ember
sea” , zaś tytułowy „Molith” daje
poczuć folkowy charakter muzyki The privateer. Co ciekawe zespół
znakomicie potrafi stworzyć piracki klimat i podniosły refren, co
potwierdza „Störtebeker” czy „
Madman's Diaries”. Dzieje się sporo na płycie i tego
trzeba po prostu posłuchać.
Chcecie poczuć piracki
klimat? Oddalić się na kraniec świata i nieznane wody? Zaznać
trochę przygody inspirowanej Running Wild, Falconer czy Alestorm? No
to na co czekacie? Brać i odpalać płytę w odtwarzaczu i szykować
się na niezapomniane przeżycie. The Privateer i ich nowy album to
jedno z najlepszych tegorocznych odkryć. Polecam!
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz