Często wśród
najciekawszych płyt amerykańskiego power metalu lat 80 wymienia się
„Hittmann” zespołu Hittman, który ukazał się w 1988
roku. Jest to uzasadnione jak najbardziej bowiem sam album jest
dopracowany i tak skonstruowany, że mimo wtórnego charakteru
zapada w pamięci.
Wtórność
przejawia się w tym, że zespół nie tworzy bowiem niczego
nowego. W muzyce Hittman można doszukać się inspiracji takimi
zespołami jak Crimson Glory, Queensryche, Judas Priest czy Dokken.
Nie jest to żaden wstyd, bowiem formacja też daje od siebie. Stara
się nie poprzestawać na jednej stylizacji, jednym motywie, dzięki
czemu płyta jest urozmaicona i bardziej atrakcyjna. Przebojowy
otwieracz w postaci „Metal Sports” nakreśla pewien
styl i to czego można się spodziewać po debiutanckim krążku
amerykanów. Proste, energiczne i pełne szczerości granie, w
którym dochodzi do skrzyżowania heavy metalu, hard rocka a
także progresywnego metalu. To jest styl zespołu, a ich głównym
celem jest dostarczanie słuchaczowi dobrych melodii i chwytliwych
refrenów. „Dead Or Alive” już bardziej
hard rockowy, ale dalej utrzymany w melodyjnej tonacji. Balladowy
„Will You Be There” też prezentuje się okazale,
ale duża zasługa w tym wokalisty Dirka Kennediego, który
śpiewa czysto, przestrzegając wytycznych jeśli chodzi o techniczne
śpiewanie. Rasowy heavy metal dostajemy w „Breakout”
czy „Backstreet Rebels” , ale temperatura zaczyna
się podnosić przy takiej petardzie jak „Secret Agent Man”
czy „The Test Of Time”. Jeśli miałbym wskazać
najlepsze utwory obok otwieracz to były to właśnie te petardy.
Bardzo udany debiut
Hittman, choć nie obyło się bez wpadek. Te w dużej mierze dotyczą
samych kompozycji. Pomysłów na ich strukturę czy aranżację.
Wszystko jednak utrzymane na dobrym, nawet bardzo dobrym poziomie, a
to się ceni, podobnie jak soczyste i dopracowane brzmienie. Warto
ten album znać.
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz