Gdy wszelkie nowości nie
spełniają wymagań, bądź nie zadowalają w pełni swoją
konwencją czy poziomem, to jedyną ucieczką od tego problemu jest
zapuszczenie jakiegoś starego i zapomnianego zespołu. To właśnie
w latach 80 kapele grały prosto z serca, z miłości do muzyki
metalowej, nie patrząc na to co jest modne i co pozwoli zarobić jak
najwięcej. Tamten okres nie został odkryty przeze mnie w pełni,
ale wciąż odkrywa co raz to mniej mi znane zespoły i wiecie co?
Wciąż nie mogę się na dziwić ile to jeszcze znakomitych zespołów
jest tam gdzieś pogrzebanych w niepamięci i gąszczu bardziej
komercyjnych kapel. Ile to świetnych kapel i płyt nie została
odkryta i nie poznana przez słuchaczy. Jednym z takich zespołów,
który zasługuje na szczególną uwagę to Blowin Free,
który zrodził się 1981 w Austrii. Dwa albumy na swoim
koncie, a ja chciałbym wam przedstawić „The Knife And The
Floosie”, który się ukazał w 1986 roku. Ostatni
album tej formacji, który znakomicie podsumowuje twórczość
kapeli.
Nie ukrywam, że jestem
fanem szybkiego grania, a także melodii, które zostają w
pamięci na dłużej niż tylko przelotną chwilę. Cenię sobie też
zagrywki gitarowe, które urzekają swoją pomysłowością,
techniką, rytmiką, a także agresją. Oczywiście też muszą
zaskakiwać i być utrzymane w szybkim tempie. Wokalista powinien
śpiewać emocjonalnie, pewnie, nie bać swojej maniery wokalnej i
nadawać kompozycjom tajemniczości i przebojowości. Sekcja
rytmiczna powinna nadawać mocy całemu albumowi i także nie popadać
w monotonię. Nie mam nic przeciwko też przybrudzonemu i bardziej
thrash metalowemu brzmieniu. Ciężko znaleźć płytę, która
potrafi oddać te wszystkie cechy, ale czasami można znaleźć
prawdziwą perełką. Taką właśnie jest Blowin Free. Słyszałem
sporo z tamtego okresu, ale Blowin Free zaliczam do tych najlepszych
zespołów. Chłopcy nie bali się szybkiego grania ani też
bawienie się konwencją i choć słychać speed/thrash metal to nie
było to żadną przeszkodą żeby zawrzeć w muzyce trochę patentów
z kręgu heavy/power metal. Mieszanka wybuchowa,ale Blowin Free
wyszedł z tego obronną ręką. Gary Wheeler to urodzony wokalista
heavy metal i słuchając „Heroes Die Lonely” można
się o tym przekonać. Śpiewa w wysokich rejestrach, co się zawsze
chwali. Jednak to jeszcze nic w porównaniu z tym co wyprawia
duet gitarzystów. Gerard i Kurt grają energicznie, z polotem,
dbając o finezyjny wydźwięk, jednocześnie zachowując agresję i
melodyjność. Wątpliwości? To posłuchajcie „When You Do
It” czy „Hell Is Danger”. Nawet taki
krótki „The Knife and Flosie” potrafi
zauroczyć motoryką przypominającą nieco Motorhead. Wolniejsze
motywy w których słychać Accept, Warlock też zespołowi
znakomicie wychodzą i dobrym tego przykładem jest „Bad
Habit”. Mocnym atutem tej płyty jest przebojowość i
właściwie hit goni hit. W tej kategorii wyróżnia się taki
„Too Late” czy szybki „Find Out Who You
Are”. Zespół zachwyca pomysłowymi motywami, które
nie są tandetną kopią, co przedkłada się na jakość kompozycji.
„Midnight In July” może i ma coś z Iron Maiden,
ale zespół czyni z tego własny kawałek, nie bawiąc się w
kopiowanie stylu żelaznej dziewicy. Całość zamyka 11 minutowy
„Mother” i tutaj już w ogóle zespół
daje upust swojemu geniuszowi. Znakomity kolos, który zawiera
wszystko to co składa się na styl Blowin Free.
To wszystko można
skwitować jednym słowem, a mianowicie arcydzieło. Płyta jak dla
mnie perfekcyjna i nie mam się do czego przyczepić. Brzmienie takie
jakie być powinno przy takim graniu, zaś same kompozycje to uczta
dla fanów muzyki z pogranicza heavy metalu, speed metalu,
thrash metalu i power metalu. Szkoda, że zespół po tym
krążku się rozpadł, bo czekała ich świetlana przyszłość. No
cóż pozostaje tylko rozgłaszać, że był kiedyś taki
zespół i nagrał znakomity album o którym powinno się
pamiętać. Od wydania „The Knife And Flosie” minęło 27 lat, a
płyta brzmi wciąż świeżo i wciąż zachwyca swoim charakterem i
pozytywną energią. Ciężko dzisiaj o takie płyty. Perełka lat
80. Gorąco polecam
Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz