Włoski 4 Th Dimension
powraca wreszcie z nowym albumem. Piszę wreszcie, bo w końcu 3 lata
oczekiwania to nie jest wcale krótki okres czekania. To, że
kapela nie będzie w stanie wykreować bardziej oryginalnego stylu
niż ten zaprezentowany na „The White Path to Rebirth” było
prawie pewne. Nic też dziwnego, bo styl będący pochodną Rhapsody,
Sonata Arctica, Gamma Ray czy Freedom Call zawsze przyciąga uwagę.
Za pierwszym razem udało się nagrać bardzo udany album, który
znalazł swoją rzeszę słuchaczy. Czego oczekiwałem od drugiego
albumu zatytułowanego „Dispelling The Veil of Illusions”? Równie
chwytliwych melodii i serię hitów, a także granie z miłości
do power metal.
Moje wymagania zostały
spełnione, ale nie w 100%. Jest kontynuowanie stylu z poprzedniego
wydawnictwa. Tak więc mamy power metal o symfonicznym wydźwięku,
który właściwie nie wyróżnia się na tle innych. Ot
co mieszanka Sonata Arctica, Gamma Ray, Rhapsody i Freedom Call.
Wcześniej można było przymrużyć nieco oko na to co zespół
wyrabiał, bo nadrabiał przebojowością, energią i pomysłami. Na
drugim albumie jakby nieco zabrakło wystarczająco mocnych
argumentów, żeby przekonać mnie. Jasne, są lekkie,
przyjemne kompozycje, które utrzymane są w słodkim,
melodyjnym stylu. Wszystko zachowane w power metalowej formule, ale
to jednak za mało. Udało się przerysować soczyste, włoskie
brzmienie i wiele znanych nam już symptomów. Ale taki „A
Circle in the Ice” wskazuje, że zespół postanowił
bardziej pójść w kierunku stylu Sonata Arctica czy Freedom
Call. Sam utwór dobry, ale brakuje mocnego uderzenia i
bardziej pomysłowego motywu. Wszystko brzmi tak dość znajomo i
taki „Kingdom of Thyne Illusions” brzmi jak kalka
Freedom Call. Paradoksalnie jest to też jeden z najlepszych utworów
na płycie. Zespół nieco przesadza z tą słodkością i
najlepiej to pokazuje „Quantum Leap”. Co może co
niektórych przerazić to nieco dyskotekowe granie. No bo jak
tutaj zakwalifikować taki „Extra World”? Nie
przekonuje mnie sztuczny klimat w balladzie „Memoirs of The
Abyss”. Przesadą tutaj jest umieszczenie drugiej ballady w
postaci „Away” i brzmi to jak utwór Queen,
albo nawet Avantasia. Nie brakuje przebojów i dobrze o tym
świadczy „The Watchtower”, ale trzeba się
zastanowić jakiej klasy są te hity. Na pewno nie tej samej co te z
debiutu i to jest jedna z wad tego krążka.
Czy rodzi się nam drugi
Freedom Call albo Sonata Arcrtica? Tak się zanosi, problem w tym
tylko że zespół nie jest takiej klasy. Jasne mają
znakomitego wokalistę w postaci Andrea, który potrafi nadać
utworom głębi. Nawet gitarzysta Michele stara się jak może, ale
słychać że tutaj wkłada jakby mniej serce. Wszystko wypadło
znacznie gorzej niż na „The White path to Rebirth”. Zbyt słodko
i za mało konkretów godnych uwagi.
Ocena : 4/10
Poniżej oczekiwań,dużo słabiej niż w debiucie.
OdpowiedzUsuń